Instagramowe nagranie, na którym
Anna Lewandowska
tańczy ubrana w tzw.
fat suit
, próbując
promować "ciałopozytywność"
, wzbudziło wiele emocji. Lewandowska została skrytykowana przez wiele znanych blogerek i aktywistek, dowodząc, że
jej działania przynoszą odwrotny skutek
i są antytezą ruchu body positive.
Annę Lewandowską skrytykowała
publicystka Maja Staśko,
która stwierdziła, że Lewandowska wykazała się
"brakiem empatii"
, ponieważ jako uprzywilejowana, szczupła i bogata osoba nigdy nie musiała się zmagać z wieloma problemami.
Po tym wpisie Staśko otrzymała
pozew od prawników reprezentujących trenerkę
.
- Przyznam szczerze, że trochę mnie zaskoczyło, bo w tym wpisie nie było nic obraźliwego, to była po prostu krytyka. Napisałam same fakty, że jest to szczupła, bogata, osoba, która może nie znać pewnych problemów.
A to, że w zamian za to dostałam groźbę pozwu to wydaje mi się, że jest to próba uciszenia, zastraszenia.
W wezwaniu jest podana
przeolbrzymia kwota kilkudziesięciu tysięcy złotych
, które miałabym zapłacić, jeśli przegrałabym sprawę z panią Anną Lewandowską no i dla mnie to są pieniądze, których nie mam - przekazała Staśko na Instastories.
Staśko na Instagramie
opublikowała pismo, które otrzymała od prawników Lewandowskiej
. Napisano w nim, że wpisy aktywistki mają "naruszać prawnie chroniony" wizerunek Anny Lewandowskiej, a celem tych postów ma być "
wywołanie negatywnych skojarzeń z panią Anną Lewandowską, poniżenie jej w opinii publicznej
".
Prawnicy zażądali, by Staśko natychmiast
skasowała posty a także jeden z komentarzy
, który nie spodobał się trenerce. Jeśli tego nie zrobi wytoczony zostanie proces, w ramach którego prawnicy Lewandowskiej będą żądali od publicystki
50 tysięcy złotych zadośćuczynienia
:
Wczoraj w rozmowie z Onetem
publicystka poinformowała, że została zaproszona na rozmowę
z ekipą Lewandowskiej. Staśko w związku z tym opublikowała kolejny wpis na Facebooku, w którym napisała, że nie ma zamiaru odpuszczać w tej sprawie:
"Od lat mierzę się z zaburzeniami jedzenia. I nie mam złudzeń -
przemysł fitness i kosmetyczny są winne
. Co więcej, one się nimi karmią - gdy jesteś w stanie zagłodzić swoje ciało, by było bardziej perfekcyjne, łatwiej wydasz pieniądze na zestaw treningowy czy zabiegi odchudzające. Jesteś idealną klientką - wzbudzanie parcia na poprawę swojego ciała dochodzi do granicy życia i śmierci" - napisała Staśko,
"To wielka machina. Celebrytki są w niej ważnym elementem, ale ich wizerunek to towar jak każdy inny - sprzedają nim kremy, kosmetyki i inne produkty. Za nimi stoją setki osób, które tworzą ten wizerunek. Gdy zostanie nadszarpnięty, sprzedaż może pogalopować w dół. Dlatego zrobią wszystko, by do tego nie dopuścić. Jeśli oznacza to wysłanie groźby pozwu za krytykę - mają na to pieniądze" - dodała.
Wygląda na to, że wpis Mai Staśko
nie spodobał się Annie Lewandowskiej
i jej współpracownikom. Publicystka poinformowała, że
odwołali oni zaplanowane na dziś spotkanie
, ponieważ według nich publicystce zależy na "rozgłosie i zwiększaniu zasięgów":
"Ech. Pracownica Anny Lewandowskiej odwołała nasze jutrzejsze spotkanie z obawy,
że ,"zależy mi na rozgłosie i zwiększaniu swoich zasięgów, a nie na pozytywnych działaniach".
Widocznie znów popełniłam błąd, bo pisałam, co myślę o przemyśle fitness i kosmetycznym w szerszym, systemowym rozumieniu. Pewnie powinnam była grzecznie milczeć. Znów" - napisała Staśko.
W związku z tym aktywistka wciąż nie wie, czy czeka ją batalia sądowa z Lewandowską:
"Więc
wciąż nie wiem, czy czeka mnie batalia sądowa z Anną Lewandowską
i czy nie stracę środków do życia. Nie wiem, kiedy się dowiem. Od lat codziennie wspieram osoby po gwałtach, jeżdżę na rozprawy sądowe, pomagam potrzebującym. Wielokrotnie w ich trakcie słyszę, że ofiary chcą coś ugrać, gdy mówią o przemocy - zrobić karierę czy zemścić się. To samo słyszę ja, gdy nagłaśniam te sprawy. Jestem przyzwyczajona do tego zarzutu, średnio mnie rusza" - pisze Staśko.
"Naprawdę chciałabym żyć w świecie, w którym rozgłos zapewnia walka z przemocą czy mówienie o tym, że bogaci mają większe prawa - i że tak nie powinno być. Bo póki co rozgłos zapewnia raczej reklamowanie produktów. A walka z niesprawiedliwością zapewnia groźby pozwów i strach, że nie będę miała za co żyć. I akurat zarzut dbania o rozgłos i wizerunek ze strony osób reprezentujących celebrytkę to już jakiś wyższy poziom abstrakcji. Ale
ja nie mam zamiaru przestać mówić, gdy dzieje się coś nie ok. Zawsze o tym pisałam i nie będę z tego rezygnować, gdy chodzi o bogate osoby.
Właśnie to jest pozytywne działanie! Bo stawką jest coś znacznie więcej niż kontrakt reklamowy czy zyskowna współpraca z celebrytką". - kończy swój wpis Staśko.