Dziś media obiegła informacja na temat
śmierci ks. Andrzeja Dymera
oskarżanego o
wykorzystywanie seksualne nieletnich
. Wczoraj TVN 24 wyemitował reportaż na temat duchownego, w którym podkreślono, że o sprawie wykorzystywania nieletnich
kuria szczecińska wiedziała od 1995 roku
.
Postępowania, które zostały wszczęte w jego sprawie w 2008 roku przed sądem kościelnym i świeckim, nie zostały zakończone, w związku z tym
duchowny nie poniósł żadnej kary
za czyny, których miał się dopuścić.
Prymas Polski
Wojciech Polak
wydał dziś oświadczenie w sprawie księdza Dymera. Stwierdził, że
przewlekłość w postępowaniach prowadzonych wobec duchownego nie może być niczym usprawiedliwiona
:
"Uważam, że niesłychana przewlekłość kościelnych procedur w sprawie ks. Andrzeja Dymera oraz brak odpowiedniego traktowania osób skrzywdzonych na wielu etapach tego postępowania nie mają żadnego usprawiedliwienia" - podkreślił prymas Polski.
"
Po obejrzeniu reportażu jest mi przykro
, że nie sprostałem oczekiwaniom osób pokrzywdzonych, co wyraził w filmie jeden z uczestników spotkania" - napisał abp Polak.
Głos w sprawie księdza Dymera zabrał także katolicki
publicysta Tomasz Terlikowski
. We wpisie na Facebooku
wspomina on pracę w dzienniku
Rzeczpospolita
.
Publicysta napisał, że
kiedy światło dzienne ujrzała afera
związana z wykorzystywaniem nieletnich przez ks. Dymera
naczelny
Rzeczpospolitej
Paweł Lisicki nie chciał o niej pisać
, by do tytułu nie przylgnęła łatka dziennika "walczącego z Kościołem":
"Sprawa ks. Andrzeja Dymera to dla mnie poniekąd także sprawa osobista. To był jeden z pierwszych sygnałów o pedofilii w Kościele, z jakim się zetknąłem. Pracowałem wówczas w
Rzeczpospolitej,
to było krótko po ujawnieniu dokumentów na temat arcybiskupa Stanisława Wielgusa i po tym, jak ten sam dziennik opublikował materiały na temat nadużyć seksualnych w diecezji płockiej. To wtedy rozmawiałem z o. Marcinem Mogielskim. A potem - z informacją w ręku - poszedłem do swojego naczelnego. Paweł Lisicki, który miał wówczas informacje na ten temat od innego dziennikarza, który napisał bardzo dobry tekst na ten temat (wówczas go nie widziałem), ale - jako naczelny - zdecydował o tym, by nie publikować go.
I wtedy i teraz mówi to samo: nie chciał, żeby do
Rzeczpospolitej
przylgnęła łatka pisma walczącego z Kościołem.
Bardzo tego wówczas żałowałem, ale nie byłem w stanie zmienić tej decyzji, a nie miałem środków, by temat ujawnić w inny sposób" - napisał Terlikowski.
"Gdy sprawę ujawniła
Gazeta Wyborcza,
pisałem na ten temat, wspierałem prawdę i domagałem się wyjaśnień. Można to sprawdzić. Potem jeszcze kilkakrotnie wracałem do tematu, pytałem o niego. Czy mogłem zrobić więcej? Zadaję sobie to pytanie. Pewnie mogłem, pewnie mogłem mocniej stawiać pytania, wracać do nich, mocniej mówić o ofiarach. To jest moja wina. Mówiłem i pisałem o innych sprawach, a świadomość jaką traumą jest molestowanie, jak bardzo niszczy ona ofiarę, ale też jej otoczenie i wreszcie jak dewastuje Kościół przychodziła stopniowo, i nadal przychodzi. Wtedy mnie to oburzało, chciałem oczyszczenia, dziś mam o wiele większą świadomość bólu i cierpienia ofiar. I dziś zachowałbym się zapewne inaczej. O wiele więcej też odbyłem rozmów, o wiele więcej rozmawiałem i o wiele więcej mechanizmów postępowania i krycia zrozumiałem. A za pełne ujawnienie tej sprawy dziękuję i o. Tarsyciuszowi i o. Marcinowi Mogielskiemu i Zbigniewowi Nosowskiemu i Sebastianowi Wiśniewskiemu i Radosławowi Grucy. To była ważna, trudna sprawa. Szkoda, że wciąż niewyjaśniona. Zakończy się ona, gdy konsekwencje prawne poniesienie tylko ks. Dymer, ale także biskupi, którzy go przez lata kryli i wspierali" - dodaje.