W najnowszym numerze
Polityki
ukazał się wywiad z
byłym dziennikarzem TVP, Mariuszem Kowalewskim
. Opowiada on między innymi, jak w 2018 roku
wysłano drona nad dom Tomasza Lisa w Konstancinie
.
- W sierpniu 2018 r. wysłano drona
na prywatną posesję Tomasza Lisa
, gdzieś w Konstancinie.
Newsweek
szykował wtedy jakąś publikację o Kurskim czy o TVP i chciano go wystraszyć. Nie byli zadowoleni, bo Lis nie zauważył tego drona. Nie mógł zresztą, bo już dawno pod tym adresem nie mieszkał - wspomina.
Dziś Tomasz Lis komentuje sprawę w
Gazecie Wyborczej
. Tłumaczy, że dzień wcześniej
odebrał telefon od Jacka Łęskiego z TVP
.
- Cześć, Jacek Łęski. No co,
piszecie artykuł o Jacku Kurskim, no to teraz się nie dziw, TVP zajmie się twoją rodziną i dziećmi
- miał powiedzieć Łęski.
Jak relacjonuje Lis,
Newsweek
przygotowywał wtedy tekst o Jacku Kurskim.
-
To był ewidentny szantaż
- mówi Lis. - Wiedziałem, że tekst musi iść. I żeby nie było żadnych wątpliwości, że takie metody są nie do przyjęcia, tekst był na okładce.
O telefonie Łęskiego 31 sierpnia zeszłego roku
poinformował prokuraturę
. Ta odmówiła wszczęcia śledztwa w tej sprawie "wobec braku znamion czynu zabronionego". Lis zaskarżył decyzję do sądu, a ten w styczniu tego roku podtrzymał decyzję prokuratury okręgowej.
Lis tłumaczy, że o akcji z dronem
dowiedział się od znajomych kilka miesięcy temu
.
- Nie mieściło mi się w głowie, by była to akcja zorganizowana przez TVP, brałem pod uwagę, że to może być prowokacja. Pracuję w mediach 30 lat i nie spotkałem się z tym, by ktoś choć pomyślał o takich
gangsterskich metodach
. A w TVP Kurskiego pomyślało, publicznie przedstawiło pomysł i wprowadziło go w życie.