fot. East News
Dziś po północy w
14 głównych portach na Wschodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych
rozpoczął się
strajk dokerów
. Protest, jak podają związkowcy zrzeszający pracowników portowych, jest wynikiem impasu w negocjacjach z firmą United States Maritime Alliance Ltd., głównym operatorem infrastruktury rozładunkowej w portach na Wschodnim Wybrzeżu i w Zatoce Meksykańskiej.
W poniedziałek związek zawodowy ILA i United States Maritime Alliance Ltd. informowały, że wróciły do negocjacji, które rozpoczęły się w maju. Rozmowy dotyczyły przede wszystkim
poziomu płac i procesu automatyzacji pracy w portach
. Okazało się jednak, że nie doszło między nimi do porozumienia, czego wynikiem jest rozpoczęty strajk.
Po raz pierwszy od 1977 roku może dojść do zamknięcia portów
od Maine po Teksas
. Strajkować ma
45 000 pracowników
portowych reprezentowanych przez związek zawodowy ILA. Strajk zatrzyma transport szerokiej gamy towarów od bananów przez europejskie piwo czy wino po meble, odzież, artykuły gospodarstwa domowego i europejskie samochody. Związek zapowiedział, że strajk nie będzie obejmował obsługi transportów wojskowych, a także nie dotknie strajków pasażerskich i wycieczkowych.
Biały Dom miał zapowiedzieć, że nie będzie na razie ingerował w akcję protestacyjną dokerów. Tym samym prezydent USA Joe Biden na razie nie wykorzysta swojego prawa do zawieszenia strajku na 80 dni w celu prowadzenia negocjacji. Urzędnicy administracji prezydenta mają jedynie rozmawiać ze stronami, aby zachęcić je do "negocjowania w dobrej wierze".
Analitycy JPMorgan szacują, że każdy dzień strajku może kosztować amerykańską gospodarkę nawet 5 miliardów dolarów.