fot. East News
Gazeta Wyborcza
przeprowadziła rozmowę z dyrektorką małej szkoły na Podkarpaciu, która zgłosiła kurii, że
ksiądz niewłaściwie dotyka dzieci
. Choć kobieta dostawała takie sygnały od dzieci mieszkańców wsi,
wierni przyszli pod szkołę z taczkami
, żeby ją wywieźć, zabrali jej telefon, a nawet skakali po jej aucie.
Dyrektorka otrzymała pierwsze informacje o nadużyciach na początku maja. Uczniowie klas piątej, szóstej i siódmej skarżyli się, że ksiądz "wkłada rękę między nogi, a kiedy głaszcze po plecach, ręką schodzi do pośladków".
- Dzieci zgłosiły problem swoim nauczycielom, a oni mnie. Od razu zorganizowałam spotkanie w szkole. [...] Postanowiłam, że podczas tego spotkania uspokoimy dzieci, zapewnimy je, że nie zostaną z tym same, żeby wiedziały, że zostaną zaopiekowane. A do księdza zadzwoniłam, żeby nie przychodził do pracy. [...] Na spotkaniu widziałam, że dziewczyny są zdenerwowane, roztrzęsione. Płakały - zdradziła rozmówczyni
Wyborczej
.
Według relacji uczennic ksiądz zachowywał się w ten sposób od pół roku. Po spotkaniu dyrektorka od razu pojechała do kurii, a następnego dnia zorganizowała zebranie dla rodziców, których dzieci poczuły się skrzywdzone na lekcjach religii.
- Spośród rodziców dziewięciorga dzieci,
tylko jeden uwierzył w to, co mówiły
. Za to zaraz po tym spotkaniu zaczęły się pielgrzymki rodziców do mnie: że to nieprawda, dlaczego tak robię, dlaczego chcę pognębić księdza. Dzieci zaczęły zgłaszać nauczycielom, że krzyczą za nimi na wsi, że czują złość wsi do siebie - tłumaczyła.
Kilka dni później zorganizowano spotkanie z przedstawicielami kurii na prośbę rodziców. Pod szkołą zebrał się tłum mieszkańców, którzy krzyczeli, przeklinali oraz bronili księdza, bo w końcu
"nic się nie stało", bo "księża zawsze macali"
.
- Największe pretensje mieszkańcy mieli do mnie o to, po co to zgłaszałam - dodała.
Dyrektorka nie wezwała policji, ponieważ nie chciała narażać dzieci. Dopiero kolejnego dnia udała się na komisariat. Z kolei wieś wniosła skargę do kuratorium. Finalnie kobieta zrezygnowała z dalszej pracy w szkole, sprawa została umorzona, a
ksiądz wrócił do parafii
na prośbę mieszkańców.
- Nie żałuję, że tak postąpiłam. Dziś zrobiłabym tak samo. Właśnie po tym, czego tam doświadczyłam, zaczęłam działać w przemocy, pomagam ofiarom, zdobywam fachową wiedzę, bo okazało się, że potrzeby są ogromne - podsumowała rozmówczyni Wyborczej.