W tym tygodniu
Najwyższa Izba Kontroli
opublikowała
raport dotyczący stosowania "ulepszaczy" żywności.
Kontrola produktów objęła okres od 2016 roku do początku 2018 roku.
Z raportu wynika, że
przeciętny Polak zjada rocznie aż 2 kilogramy chemii, bo 70 procent z nas je przetworzoną żywność
.
Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności dopuszcza ponad 330 różnych dodatków do jedzenia
, które kiedyś występowały na opakowaniach
w postaci symbolu "E".
Obecnie producenci na opakowaniach podają pełne nazwy tych dodatków.
Dla 200 "dodatków" urząd określił maksymalne dzienne dawki spożycia. Limity te są często zmieniane, a niektóre z "ulepszaczy" wypadają z listy.
Okazuje się, że w Polsce według Najwyższej Izby Kontroli sanepid oraz służby zajmujące się kontrolą, ograniczają się jedynie do podstawowych badań konserwantów i barwników.
Nie sprawdzają też, czy to, co producent napisał na opakowaniu zgadza się z jego zawartością.
Z 8,9 tys. próbek żywności sanepid miał zastrzeżenia jedynie do 26. Po badaniu, które zlecił NIK okazało się jednak, że na 35 sprawdzonych próbek aż pięć było zafałszowanych.
Z raportu wynika też, że służby nie badają, jaka jest interakcja między poszczególnymi "ulepszaczami". a także między nimi a lekami.
Na szkodliwe "dodatki” najbardziej narażone są dzieci.
Z badań wynika, że spożycie azotynów, które znajdują się miedzy innymi w parówkach, u części
dzieci w wieku do trzech lat to aż 562 proc. dopuszczalnego limitu.
Jeśli chodzi o zagrożenia, które może nieść za sobą spożywanie "ulepszaczy",
NIK alarmuje, że jesteśmy bardziej narażeni na alergie, mamy większą skłonność do astmy i kamieni nerkowych. Zwiększone jest też ryzyko zachorowania na raka.
"NIK negatywnie ocenia bierną postawę Głównego Inspektora Sanitarnego wobec stwierdzonego narażenia populacji polskiej na przekroczenia ustalonych limitów pobrania z dietą wielu substancji dodatkowych" – podsumowuje swój raport Izba.