Jarosław Kaczyński
postanowił po raz pierwszy odnieść się do sprawy "taśm" które opublikowała
Gazeta Wyborcza
i udzielił wywiadu tygodnikowi
Sieci
. Przekonuje w nim, że
na taśmach nic nie ma
, a wszystkie prowadzone przez niego
negocjacje biznesowe były zgodne z prawem
.
- Na taśmach, publikowanych przez
Gazetę Wyborczą
,
nie ma przekleństw, nie ma omawiania nielegalnych działań, nie ma korupcji
. To nie narusza mojego wizerunku; muszę jednak prostować te wszystkie kłamstwa i sugestie - tłumaczy.
Wyjaśnia, dlaczego spółce Srebrna były potrzebne wieżowce:
- Od wielu lat
mam takie marzenie
, które jest w pełni legalne, choć może się nie podobać w pewnych środowiskach, by I
nstytut Lecha Kaczyńskiego stał się poważną konkurencją dla Fundacji Batorego
. (...) Ale oczywiście nie miałoby to nic wspólnego z moją osobistą sytuacją finansową, bo celem było wyłącznie choćby częściowe zrównoważenie szans na rynku idei w Polsce - mówi. -
Gmach miał być przeznaczony wyłącznie do zarabiania pieniędzy
. Nie miało być tam siedziby fundacji.
Propozycje, by były tam litery JK czy LK, rzeczywiście padały, ale zdecydowanie je odrzucałem
.
Mówi też, że
nie złamał prawa
, bo poseł i szef partii ma prawo być szefem fundacji:
- Parę spraw chcę sprostować, bo mamy do czynienia z całą masą nieprawdziwych sugestii. Na przykład czy poseł i szef partii ma prawo być szefem rady fundacji, czyli de facto rady nadzorczej? Otóż
ma prawo, to nie jest złamanie żadnego przepisu
. Było to jasno przedstawiane we wszystkich moich oświadczeniach majątkowych.
Wyjaśnia, że
miał prawo również rozmawiać na temat przedsięwzięcia
, bo miał zgodę fundacji i wiedziały o tym władze spółki. Miał też upoważnienie zgromadzenia wspólników dotyczące zawarcia umów.
- Za
bezczelną manipulację
uznaję twierdzenie, że ma to cokolwiek wspólnego z art. 24 Ustawy o partiach politycznych, która zakazuje im działalności gospodarczej. Dlaczego to manipulacja? Ponieważ - podkreślam to bardzo mocno - n
ie ma żadnych relacji finansowych pomiędzy fundacją a partią
. Żadnych. To są dwie oddzielne instytucje. Owszem, jestem obecny w jednej i drugiej, ale relacji formalnych nie ma - tłumaczy.
-
Spółka Srebrna nigdy Prawu i Sprawiedliwości niczego za darmo nie dawała
. Dlatego te wszystkie tezy o rzekomo fantastycznej przewadze PiS nad konkurencją, która miałaby wynikać z istnienia fundacji i spółki, które nie są własnością partii, to całkowita nieprawda - mówi. - Gdy więc czytam wywiad z prof. Radosławem Markowskim, w którym twierdzi on, że
PiS okrada klasę średnią za pomocą spółki Srebrna, to mogę się tylko śmiać z tego szaleństwa
.
Zdaniem Kaczyńskiego
afera nie wpłynie na jego wizerunek
. Przekonuje, że żyje aż za skromnie, ale zna się na gospodarce:
- Jeśli sądzili, iż mój wizerunek sprowadza się do tego, że żywię się wodą i chlebem, a o gospodarce nie mam zielonego pojęcia, to mogę im powiedzieć tylko jedno: to wizerunek nieprawdziwy.
Żyję skromnie, może nawet bardzo skromnie, jak na człowieka znanego w Polsce
i także trochę poza nią. A tego, że jestem przewodniczącym rady fundacji i że z tego wynikają pewne obowiązki, nigdy nie ukrywałem.
Pytany o relacje z austriackim deweloperem mówi, że był
"pod pewnym naciskiem moralnym rodziny"
, a Birgfellner "doszedł do wniosku, że będzie z tej inwestycji żył i to dobrze".
-
Może naczytał się tekstów, z których wynika, że ja tu wszystko mogę
. Problem w tym, że nie było podstawy prawnej do zapłaty. Wielokrotnie proszono tego pana, żeby zawarł umowę na jakieś konkretne pieniądze, obejmującą to, co robi. A co robił konkretnie? Prowadził rokowania z bankiem Pekao SA, a nie z zachodnim bankiem, jak miał uczynić. I robił to z własnej, nie mojej, inicjatywy.
Prezes PiS powtarza, że deweloper przedstawił rozliczenie na 2,5 miliona złotych, ale brakowało rachunków, był tylko jeden na kwotę 101 tys. euro i kilka niewielkich na kwotę tysiąca lub dwóch. Reszty brakowało.
- Prosiliśmy więc o rachunki, ale tych nie było. Ja sam na początku namawiałem władze Srebrnej, by zapłaciły, bo sądziłem, że odpowiednia dokumentacja istnieje i zostanie dostarczona. Ale i zarząd, i rada nadzorcza nie zgodziły się, bo nie miały do tego żadnych podstaw - przedstawia swoją wersję wydarzeń.
Jego zdaniem cała sprawa to jedynie
gra polityczna
, o czym dowodzi fakt, że deweloper zgłosił się do Romana Giertycha:
-
To wybór, który sugeruje grę polityczną
. To jest rzeczywiście poszlaka. Przede wszystkim adwokaci chcący po prostu bronić jego interesów zwróciliby się do sądu cywilnego i wytoczyli sprawę z roszczeniami. Jeśli zwrócili się do prasy, to cel w istocie był inny.