fot. Facebook @cukrynyskie
Powódź
, która najbardziej dotknęła miejscowości na południu Polski, spowodowała znaczące
straty w Spółdzielni Pracy Cukry Nyskie
. Prezes spółdzielni przekazał w rozmowie z mediami, że woda utrzymywała się na terenach zakładu przez 3 dni i miała spowodować
straty sięgające 4 milionów złotych
. Firma produkuje słodycze od 75 lat. Zatrudnia prawie
200 pracowników
:
- Walka trwała od soboty. Zmagania z wodą trwały całą noc. Jednak ta przedostała się na teren zakładu w niedzielę w godzinach popołudniowych - przekazał w rozmowie z tvn24.pl Andrzej Chomyszczak, prezes spółdzielni.
- No i niestety, zaczęła przedostawać się po kolei do pomieszczeń. To jest tragedia dla ogromu ludzi. W naszej spółdzielni pracuje blisko 200 osób. Niejednokrotnie małżeństwa i ich dzieci - zaznacza.
Jak dodaje prezes spółdzielni wiele pracowników to małżeństwa. Miały one przeżyć podwójną tragedię, ponieważ oprócz zakładu pracy przez wodę zalane zostały także ich domostwa.
W spółdzielni ucierpiały m.in. piece do wypiekania wyrobów cukierniczych:
- Woda w pierwszej kolejności wlała się do pomieszczeń znajdujących się przy zakładzie, m.in. do kotłowni. W niej mamy
dwa piece
: jeden o mocy 780 kW, drugi o mocy 225 kW. Oba służą do grzania wody do produkcji wyrobów cukierniczych, a także do ogrzewania całego zakładu. Oba zostały zalane. Zniszczeniu uległa także cała infrastruktura z nimi związana, taka jak choćby zbiorniki buforowe. Woda w kotłowni sięgała trzech metrów wysokości - opisuje prezes spółdzielni.
- Zalana została również
piwnica głównego budynku
, a w niej mamy całą produkcję do składania opakowań. Tu woda sięgnęła 1,8 metra wysokości. W pierwszej kolejności zalało rozdzielnię prądu na cały zakład. W piwnicy mamy również całą produkcję do sklejania kartonów, czyli maszyny zwane kartoniarkami czy podnośniki nożycowe - wylicza Chomyszczak.
Zalaniu uległy
dwie kartoniarki
. Koszt tylko jednej z nich to
94 tysiące euro
. Prezes spółdzielni przekazał, że
firma była ubezpieczona, jednak to nie wystarczy
do jej uratowania:
- Mamy polisę, również na wypadek powodzi. Ubezpieczyliśmy zarówno budynki, jak i urządzenia. Liczę, że nasze szkody zostaną pokryte przez ubezpieczyciela. Jednak to, czego na pewno nie pokryje, to stałe miesięczne koszty, obejmujące między innymi wynagrodzenia. Koszty stałe, czyli wynagrodzenia, składki na ZUS, rachunki za prąd, gaz czy wodę. To kwota rzędu około dwóch milionów złotych miesięcznie - wyjaśnia Chomyszczak.
- Nie mamy buforu bezpieczeństwa na rachunkach bankowych. Takiego, żeby nie produkować przez miesiąc. Jesteśmy firmą, która produkuje i sprzedaje i z tego się utrzymuje - dodał.
Zgodnie z regulaminem spółdzielni mimo zatrzymania produkcji firma będzie wypłacać pracownikom
100 procent pensji
. Same koszty wynagrodzeń to około
2 milionów złotych miesięcznie
.
Spółdzielnia uruchomiła już
zbiórkę
pieniędzy i liczy na wsparcie państwa. Pomocni są także kontrahenci spółdzielni, którzy zdecydowali się np. na rezygnacje z kar za opóźnienia w dostawach, czy przyspieszenie terminów płatności faktur:
- Po pierwsze odstąpili, na nasz wniosek, od kar za brak realizacji zamówień. Po drugie największe sieci, takie jak Lidl czy Kaufland, przystały na przyśpieszenie terminów płatności faktur za wcześniej kupione od nas towary do 7 dni. A nasze polskie Dino wypłaciło nam również 500 tysięcy zaliczki na towar, tak abyśmy mogli funkcjonować dalej, za co jesteśmy im wszystkim bardzo wdzięczni - zaznacza Chomyszczak w rozmowie z TVN24.
fot. zrzutka.pl