Przed tegorocznymi wyborami w sieci pojawiło się wiele haseł nawołujących do
"turystyki wyborczej"
czyli głosowania poza swoim okręgiem wyborczym. Temat nie jest nowy i w zasadzie wraca przed każdymi wyborami, tym razem jednak do wyjazdów na głosowanie namawiają organizacje i aktywiści, szczególnie ci sympatyzujący z szeroko rozumianą opozycją.
Oddanie głosu w innym niż własny okręgu wyborczym umożliwia Kodeks wyborczy. Wystarczy do 12 października zgłosić taką chęć w urzędzie gminy właściwym dla danej komisji wyborczej, można to zrobić elektronicznie. Druga opcja to głosowanie z zaświadczeniem pobranym w swoim urzędzie. Jak tłumaczą zwolennicy "turystyki wyborczej", chodzi o to,
aby nie "zmarnować" głosu
: ten oddany w większym mieście np. w stolicy może mieć realnie mniejszy wpływ na ostateczny wynik wyborów niż ten oddany w mniejszej miejscowości.
Zjawisko tłumaczą eksperci i publicyści.
"Teoretycznie głos każdej osoby głosującej w wyborach do Sejmu, niezależnie od tego w jakim okręgu głosuje, powinien liczyć się dokładnie tak samo. W rzeczywistości jest to bardzo dalekie od prawdy" - tłumaczył publicysta Miłosz Wiatrowski-Bujacz w
poście
, który szeroko udostępniano na Instagramie.
Przestrzegał jednak, że
zyski z "turystyki wyborczej"
, jak również z innych form "taktycznego" głosowania
mogą być bardzo niepewne
.
Podobnego zdania są eksperci, którzy przestrzegają, ż
e to "gra losowa" i wszystko zależy od skali zjawiska
.
- W okręgach, w których jest większa frekwencja, na jeden mandat przypada więcej głosów - czyli tak naprawdę każdy głos liczy się trochę mniej. A w tych okręgach, gdzie jest niska frekwencja, ten głos liczy się bardziej, ponieważ żeby zdobyć mandat potrzeba ich mniej - wyjaśnia
politolog prof. Jarosław Flis
w rozmowie z Onetem.
- Rzeczywiście wyjazd do tego przysłowiowego Sulejówka, czyli okręgu przylegającego do dużego miasta, zwiększa siłę głosu. Ale trzeba pamiętać, że jest to gra losowa. Teoretycznie może się zdarzyć, że wyjedziemy z okręgu warszawskiego i zagłosujemy w Sulejówku, po czym okaże się, że w Warszawie tego naszego głosu zabrakło do kolejnego mandatu dla naszej partii, natomiast w Sulejówku on i tak nie pomógł. Jednak bardziej prawdopodobne jest to, że ten mechanizm zadziała w drugą stronę - tłumaczy.
Jak dodaje, aby akcja miała faktyczny sens, to na wyjazd i głosowanie w tym samym miejscu musiałoby się zdecydować ok 20 tys. osób.
- Podobnie jest w innych częściach Polski.
To jest taki smaczek życia politycznego, ale generalnie wyborów nie wygrywa się takimi akcjami
- dodaje.
Prof. Flis przyznaje jednak, że coraz więcej osób ma świadomość takiego mechanizmu. To między innymi dla nich powstała właśnie strona
Głosuj Tam
pomagająca w "turystyce wyborczej". Jej twórcy podkreślają, że nie jest ona powiązana z żadną partią.
"Gdyby w 2019 r. 80 tys. warszawskich wyborców KO zagłosowało kilka kilometrów dalej, w Sulejówku, opozycja miałaby teraz 2 posłów więcej, a PiS mniej" - tłumaczą twórcy inicjatywy.
Na stronie obok tłumaczenia, dlaczego głosy są nierówne, można znaleźć praktycznie informacje, jak zmienić miejsce głosowania za pomocą profilu zaufanego lub jak złożyć w urzędzie wniosek o zaświadczenie. Główna część witryny to jednak
"poradnik", gdzie wyjechać, aby faktycznie mieć szansę na "wzmocnienie" swojego głosu
.
Przykładowo, jeśli ktoś mieszka w
Warszawie
, strona sugeruje, aby wybrał się do powiatów: garwolińskiego, grójeckiego, mińskiego, płońskiego, pułtuskiego, sochaczewskiego, wyszkowskiego, węgrowskiego lub żyrardowskiego. Wskazówkom towarzyszy mapka z legendą wyjaśniającą, jak liczona jest "siła głosu".