W sobotę na Facebooku pojawiło się
wideo nagrane przez panią Annę
, pacjentkę
szpitala w Krotoszynie,
która od kilku dni przebywała w izolatce. Kobieta trafiła do szpitala ponieważ miała gorączkę 38,6 stopni Celsjusza, duszności oraz silny ból mięśni. Pani Anna 3 tygodnie wcześniej była we Włoszech, a dwa dni przed wizytą w szpitalu wróciła ze Stanów Zjednoczonych.
Kobieta w 10 minutowym nagraniu opowiada
jak wyglądała u niej diagnostyka w kierunku koronawirusa.
- Jak tylko szpital zorientował się, w jakim jestem stanie i pojawiło się podejrzenie koronawirusa, od razu zostałam odizolowana. Ja oraz moja mama. W tamtym momencie czułam, że utrzymanie przytomności jest nadludzkim wysiłkiem. Ale byłam w szpitalu, więc wierzyłam, że zaraz ktoś mi pomoże. W takim stanie
przeleżałam dwie godziny. W kurtce, na kozetce, łapiąc każdy oddech
. Co robił wtedy szpital? Stosował się do procedur wyznaczonych przez górę, za co absolutnie ich nie winię. Podczas, gdy ja próbowałam łapać oddech, pan
doktor obdzwonił kilkanaście szpitali zakaźnych, z którymi według procedury powinien się zacząć kontaktować
- mówi na nagraniu pani Anna.
Kobieta twierdzi, że
żaden ze szpitali zakaźnych nie chciał jej przyjąć na oddział.
-
W myśl zasady, wasz pacjent, wasz problem.
Dlaczego? Jedyny argument jaki usłyszałam, to że wylęganie wirusa, to okres 14 dni. Ja wróciłam z Włoch 21 dni temu. Nieważny był mój stan, nieważne były objawy jednoznacznie wskazujące na koronawirusa. Nieważne było to, że każdy organizm jest inny. Ani to, że parę dni wcześniej wróciłam z kolejnej podróży zagranicznej. Ważne były widełki 14 dni. Pacjentki nie przyjmiemy - mówi na nagraniu kobieta.
-
We wtorek laboratorium w Warszawie pracowało od 7 do 15. Nie przyjmujemy próbek.
Tacy jesteśmy w naszych mediach narodowych przygotowani. Całodobowe infolinie, kursy mycia rąk. Wszystko. Ale
próbki do godziny 15. Koronawirus od 15 ma wolne. Spędza czas z rodziną, niczym każdy Polak w niedzielę niehandlową.
Byliśmy w kropce. Szpital zakaźny nie chciał mnie przyjąć, laboratorium w Warszawie nie chce moich wymazów na koronawirusa, SOR zamknięty. Media pod drzwiami. A ja leżę bez pomocy i z lekarzami, którzy nie wiedzą, co zrobić, bo mają związane ręce przez procedury. Odbiliśmy się wszyscy od ściany – dodaje.
Pani Anna na nagraniu skarżyła się, że choć powinien się nią zajmować szpital zakaźny, to pomocy musiał udzielić jej personel ze szpitala, do którego trafiła. Oprócz tego na wyniki tego, czy jest zarażona wirusem miała czekać 6 godzin. Okazało się, że
czekała prawie 4 dni:
- Proszę sobie wyobrazić, że personel do pobierania wymazów przeszkolono tylko w szpitalach zakaźnych. Ja nie podważam kompetencji pań pielęgniarek, które pobrały moje próbki w Krotoszynie. Sęk w tym, że one w ogóle nie powinny się znaleźć w takiej sytuacji. To szpital zakaźny powinien się mną zająć.
Drodzy państwo przebadanie próbek w Chinach trwa trzy godziny. W Polsce ze względu na sprzęt, który posiadamy, trwa sześć. A do soboty nie było wyniku
- mówiła pani Anna.
- Nikt nie odbierał, a jak już to mieli czelność powiedzieć, żeby lekarz nie wydzwaniał i dał im pracować, bo wyników nie ma. To słyszy lekarz, który chce pomagać swojemu pacjentowi. Nic dziwnego, że mapki w mediach pokazują Polskę jako wolną od koronawirusa. Bo tutaj nikt go nie bada - dodaje kobieta.
- 30 minut po zamieszczeniu tego filmu, PZH z Warszawy przekazał do szpitala informację o ujemnym wyniku badania na obecność koronawirusa. Liczba godzin potrzebnych do uzyskania wyniku: 88 - napisała później na Facebooku pani Anna.
TVN24 poprosił szpital w Krotoszynie o to, by odniósł się do sytuacji opisanej przez pacjentkę:
- Przy przyjęciu pacjentki, w wywiadzie była informacja, że pacjentka nie więcej niż trzy tygodnie wcześniej od momentu dotarcia do szpitala, przebywała we Włoszech. W międzyczasie była w Stanach Zjednoczonych i kontaktowała się jeszcze z innymi ludźmi na różnego rodzaju lotniskach. Teoretycznie mogło dojść do zarażenia koronawirusem. Dmuchając na zimne, profilaktycznie, chcieliśmy zadziałać, dlatego wdrożyliśmy wszystkie procedury, które zostały wprowadzone w naszym szpitalu - powiedział TVN24 Sławomir Pałasz, rzecznik szpitala w Krotoszynie.
-
Zgodnie z zaleceniami ministerstwa pytaliśmy trzy szpitale zakaźne, czy przyjmą od nas tę pacjentkę.
Po przekazaniu pełnego obrazu jej stanu, placówki te poinformowały, że kobieta ma być dalej hospitalizowana w krotoszyńskim szpitalu, bo nie widzą podstaw do hospitalizacji w ich placówkach - dodał.
Rzecznik potwierdził, że Pani Anna i lekarze bardzo długo czekali na wynik badania:
-
Lekarz kontaktował się z Zakładem Higieny po kilkanaście razy dziennie. Dzwonił tam i otrzymał informację, że badania są w trakcie wykonywania
- dodał Pałasz.
Rzecznik Ministerstwa Zdrowia
Wojciech Andrusiewicz ocenił, że
do takiej sytuacji doprowadził szpital w Krotoszynie.
Dwa dni temu w programie Kropka nad i w TVN24 gościem był wiceminister klimatu
Jacek Ozdoba, który stwierdził, że trzeba przyjrzeć się pacjentce z Krotoszyna: