15 listopada
zginął żołnierz
12. Brygady Zmechanizowanej, sprawę potwierdziła Prokuratura Okręgowa w Szczecinie. Dodano, że sprawcą była osoba trzecia.
Wówczas RMF FM nieoficjalnie podało, że mundurowy
zginął z rąk myśliwego
, który pomylił go z dzikiem. Do postrzelenia miało dojść około godziny 20:45 w pobliżu pasa ćwiczeń taktycznych.
Reporterzy
UWAGA!
TVN zainteresowali się sprawą. Okazało się, że zmarły 21-letni Rafał Gawryś od dziecka marzył o pracy w wojsku. Żołnierz został przyjęty do 12. Brygady zaledwie kilka miesięcy temu.
Pamiętnego dnia młodzi mundurowi zostali zaskoczeni przez dwóch myśliwych, którzy dostali się na teren poligonu z ostrą bronią. Mężczyźni akurat ćwiczyli techniki przetrwania.
- Z tego, co się dowiedziałam, żołnierze myśleli, że to jest forma ćwiczeń. Że podjeżdża auto, a oni muszą się schować. Nikt się nie spodziewał, że to się tak źle skończy - relacjonowała partnerka 21-latka Natalia Rychter w rozmowie z TVN.
Gawryś został postrzelony w szyję. Zginął na miejscu mimo szybkiej reanimacji. Sprawcy od razu uciekli z miejsca zdarzenia.
- Syn dostał pociskiem z bliska, to było jakieś
15 metrów
. Kreta by się dało zobaczyć, jak wychodzi z ziemi - dodał Piotr Gawryś, ojciec Rafała.
Mężczyźni z kół łowieckich usłyszeli już zarzuty kłusownictwa i nieudzielenia pomocy. Ponadto myśliwy Stanisław H., który oddał śmiertelny strzał dodatkowo otrzymał zarzut nieumyślnego spowodowania śmierci 21-latka i stworzenia niebezpieczeństwa dla reszty żołnierzy. Śledczy dowiedzieli się, że strzelał z wnętrza samochodu do nierozpoznanego celu, wbrew zasadom łowieckim.
Stanisław H. jest przedsiębiorcą budowlanym, który od lat wygrywa kontrakty na odłów dzikiej zwierzyny dzięki rekomendacjom Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Łowieckiego w Szczecinie. Myśliwy tłumaczył, że miał
umowę na odławianie zwierzyny
w okolicach poligonu. Na teren obiektu wpuściła go cywilna ochrona.
- Posiadamy szczegółowe procedury, jak na teren wojskowy mogą wchodzić inne osoby niż żołnierze, natomiast przy tej tragicznej sytuacji jest jeszcze mnóstwo niewyjaśnionych szczegółów, ponieważ ani dowódca ćwiczącego pododdziału, ani oficer dyżurny, ani dowódca jednostki nie mieli tej wiedzy, ani tym bardziej nie wyrazili zgody, żeby ktokolwiek wszedł na teren, gdzie odbywały się zajęcia - podkreślił major Błażej Łukaszewski z 12. Szczecińskiej Dywizji Zmechanizowanej.