Córka jednej z
pracownic marketu Dino
opisała na Facebooku, jak po 11 latach pracy
zwolniono jej mamę
. Jak relacjonuje, kobieta straciła pracę, bo
zamiast wyrzucić "niesprzedawalne" truskawki
,
wzięła je do pokoju socjalnego
i poczęstowała pracowników.
"20. kwietnia Mama jak zwykle "towarowała" sklep, wykładała produkty na półki i zabierała do "odpisu" te, które już są nieatrakcyjne dla klientów. I trafiło na plastikowe opakowanie podwiędniętych, "niesprzedawalnych" truskawek. Zabrała je i potem popełniła
największy błąd w karierze pracowniczej
- zamiast od razu wyrzucić, umyła i postawiła na stole w pokoju socjalnym, żeby się dziewczyny poczęstowały. Sama zjadła dwie. I ta zbrodnia pozbawiła ją zatrudnienia. Przyjechał życzliwy Pan Kontroler. Młody, pełen pasji i zaangażowania zawodowego człowiek, który
odkrył owoce na stole
w pomieszczeniu socjalnym pracownic Dino w Krzemieniewie. Nie było paragonu. Niezgodne z procedurami. Wszystkim sprawdzono szafki służbowe, prywatne torby i torebki" - pisze
Sylwia Wawrzyniak
.
Kobieta przyznała się kontrolerowi, że to ona jest "odpowiedzialna" za to, że truskawki znalazły się na stole i że wzięła je, bo
"żal było jej wyrzucić"
.
"Mama mówi, że nie wolno tak marnować jedzenia, jak się to robi w Dino. Pan Kontroler każe podpisać oświadczenie, że zamiast od razu wyrzucić, postawiła na stole, żeby ona i koleżanki się poczęstowały".
Kobieta spodziewała się
nagany
, w międzyczasie była na urlopie, m.in. w celach zdrowotnych, chorowała na raka, stąd ma orzeczenie o niepełnosprawności. Gdy wróciła do pracy dostała
wybór
: rozwiązanie umowy za porozumieniem stron lub wypowiedzenie dyscyplinarne.
"Mama pyta Pana Kontrolera i Bardzo Ważną Panią Kierownik Regionalną, czy gdyby wyrzuciła te truskawki od razu, to czy szczury mogłyby je zjeść? "Tak" - pada odpowiedź. "Czyli Dino traktuje swoich pracowników gorzej niż szczury". - mówi Mama i tą prostą prawdą szokuje obecnych.
"TAKIE PROCEDURY"
- słyszy w końcu" - pisze córka pracownicy.
- Nie dziwi mnie, że mama wzięła te truskawki. To właśnie ona nauczyła mnie szacunku do ludzi oraz jedzenia. Owszem, były trochę podwiędnięte, co wykluczało je ze sprzedaży, ale nadawały się do zjedzenia! - mówi Sylwia Wawrzyniak w rozmowie z
Gazetą Wyborczą
.
Sprawą zainteresowały się m.in.
związki zawodowe
, które podkreślają, że decyzja kierownictwa była zgodna z prawem, ale niewłaściwa.
-
Dino nagminnie stosuje metodę szantażu emocjonalnego
, ponieważ każe pracownikowi wybierać: albo bierzesz zwolnienie za porozumieniem stron, albo dyscyplinarka. W emocjach, w nerwach ludzie godzą się na porozumienie i zapominają, że mogliby się odwołać do sądu pracy i mieliby jakiekolwiek możliwości obrony - mówi
Wyborczej
Mariola Bielak
, przewodnicząca Związków Zawodowych NSZZ "Solidarność" Dino Polska SA.
Sprawę nagłośnili również
aktywiści
w mediach społecznościowych. W odpowiedzi dostali historie swoich czytelników-pracowników Dino, z których wynika, że
"ilość żywności czy produktów, która ląduje w śmieciach jest niewyobrażalna"
.
Jeden z takich wpisów udostępniła aktywistka Paulina Górska. Monika Michalska "Pani od odpadów" zwraca natomiast uwagę, że Dino nie podlega pod
przepisy
dotyczące sklepów wielkopowierzchniowych
, które muszą przekazywać żywność organizacjim charytatywnym.