Jak opisywały niedawno
Gazeta Wyborcza
i TVN24, 2 lipca
embraer czarterowany od LOT-u z Andrzejem Dudą na pokładzie
wyleciał z lotniska w Babimoście
bez wydanej zgody na start i po zakończonej służbie kontrolera ruchu lotniczego
.
Pod koniec lipca okazało się, że LOT zgłosił ten incydent do
Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotnicznych
. Zrobił to jednak dopiero tydzień po zdarzeniu, a nie - jak stanowi prawo - najpóźniej 72 godziny od incydentu. Wiadomo też, że w związku ze sprawą zawieszonych zostało dwoje pilotów.
Teraz dziennikarze TVN24 dotarli do kolejnych szczegółów sprawy. Według ich informacji Duda leciał z
młodą kapitan z dwuletnim stażem, która nie miała wymaganych uprawnień do lądowania.
W kokpicie towarzyszył jej więc
instruktor
, który leciał zamiast pierwszego oficera.
TVN24 tłumaczy, że jeśli w ciągu 90 dni pilot nie wykona trzech startów i lądowań, musi odnowić swoje uprawnienia podczas lotu z instruktorem.
-
W życiu nie widziałem, by kapitan odnawiał uprawnienia z głową państwa na pokładzie
- mówi informator TVN-u z LOT.
Jak dodaje jeden z pilotów, w LOT nie brakuje załóg z uprawnieniami, poza tym nawet w dobie pandemii, można było je odnowić na symulatorze. Rozmówca TVN24 zwraca też uwagę, że obecność instruktora może powodować niejasne sytuacje.
- Nie brakuje nam załóg z aktualnymi uprawnieniami. Dlatego
wykorzystywanie lotu z prezydentem do odnawiania uprawnień jest skandalem.
Najważniejszy na pokładzie jest kapitan, ale w takim locie decyzje podejmuje też instruktor. Zdarzało się, że podczas lotów z instruktorem dochodziło do niebezpiecznych sytuacji. To się nie powinno zdarzać podczas lotu z prezydentem - tłumaczy.
Rzecznik LOT-u zapewnia, że "personel kokpitowy posiadał wszelkie niezbędne, przewidziane przepisami, uprawnienia do wykonania tych rejsów". Nie wyjaśnia jednak, dlaczego w locie z Dudą na pokładzie brał udział instruktor.