fot. East News
Dziś ulicami Warszawy przejdzie Marsz Miliona Serc organizowany przez Koalicję Obywatelską. Donald Tusk zapowiedział organizację wydarzenia już w lipcu, tuż po ujawnieniu historii pani Joanny, która pod koniec kwietnia zażyła tabletki poronne.
- To
nie tylko pani Joanna została upokorzona
i ugodzona w samo serce - stwierdził lider opozycji, który wspomniał również o innych ofiarach wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 2020 roku.
W dzisiejszych zapowiedziach marszu już nie uświadczymy dedykacji pani Joannie. Kobieta w rozmowie z TOK FM przyznała, że
nie wybiera się na niedzielne wydarzenie
. Ponadto nie otrzymała zaproszenia od Tuska czy innych organizatorów demonstracji.
- Moja historia została wykorzystana do budowania politycznego kapitału i do przedwyborczej gry. [...] Mam wrażenie, że w momencie kiedy marsz został ogłoszony, to przestało chodzić o mnie czy o prawa reprodukcyjne kobiet, a najważniejsza stała się przepychanka z PiS-em - stwierdziła.
Joanna z Krakowa planuje spędzić niedzielę na manifie w Warszawie, która odbywa się pod hasłem: "Aborcyjna koalicja, a nie Kościół i policja".
- To wydarzenie jest dla mnie znacznie ważniejsze niż jakikolwiek przedwyborczy happening - podkreśliła.
Jeszcze kilka miesięcy temu zależało jej na tym, żeby jej historia trafiła do jak najszerszego grona osób, a "gest Tuska jej w tym pomógł".
- Zapłaciłam za to wysoką cenę, bo spadło na mnie szambo hejtu ze strony prawicowych mediów. Ale z drugiej strony, wszyscy, łącznie z politykami i polityczkami z PiS-u przyznali, że
w Polsce można legalnie przeprowadzić aborcję farmakologiczną
. I to jak sądzę jest największy sukces, ale oczywiście, to nie koniec walki o prawa kobiet - oceniła.
Na koniec rozmowy kobieta przyznała, że "nie interesują ją połowiczne rozwiązania, które w praktyce ograniczałyby dostęp do aborcji".
- Dążymy do sytuacji, w której aborcja będzie możliwie dostępna dla wszystkich kobiet. Nie tylko tych uprzywilejowanych - zaapelowała.
Przypomnijmy, że pani Joanna poinformowała swoją lekarkę o zażyciu tabletek poronnych. Ta z kolei zawiadomiła o sprawie służby, a do szpitala skierowano policję, która zabrała kobiecie laptop i telefon.
- Kazano mi się rozebrać, robić przysiady i kaszleć. Rozebrałam się. Nie zdjęłam majtek, ponieważ wciąż jeszcze krwawiłam i było to dla mnie zbyt upokarzające, poniżające, i wtedy właśnie pękłam, wtedy wykrzyczałam im w twarz: "czego wy ode mnie chcecie?" - relacjonowała kobieta.