fot. East News
Choć Polscy
piłkarze wrócili już z mundialu w Katarze,
wciąż nie milkną echa propozycji przyznania im nagrody przez premiera. Według medialnych doniesień jeszcze przed wylotem do Kataru premier Morawiecki obiecał, że jeśli reprezentacja wyjdzie z grupy, otrzyma
premię w wysokości co najmniej 30 milionów zł,
natomiast nikt nie znał szczegółów.
Polska wyszła z grupy, jednak przegrała mecz z Francją. Wówczas rozpoczęło się dochodzenie z nagrodą obiecaną przez trenera. Kapitan naszej reprezentacji Robert Lewandowski przyznał, że
nikt nie wiedział, skąd miały wziąć się te pieniądze
i nikt po nie rąk nie wyciągał:
- Nigdy nie było żadnej rozmowy, skąd by ta premia miała być, z jakich środków. Dla nas to były takie trochę wirtualne pieniądze.
My niczego nie oczekiwaliśmy, niczego nigdy się nie domagaliśmy
i też nie wyciągnęliśmy rąk po publiczne pieniądze. Jest oczywiste, że lepiej, aby w ogóle tego tematu nie było, bo nie jechaliśmy na mundial dla pieniędzy, chcę to jasno powiedzieć. My traktujemy piłkę nożną i reprezentację przede wszystkim jako dumę - zapewniał Lewandowski.
Premier i jego współpracownicy uważają, że
piłkarze błędnie ich zrozumieli
i chodziło o nagrodę od sponsora i pieniądze na fundusz szkoleniowy czy rozwój infrastruktury
Do sytuacji odniósł się teraz
Grzegorz Krychowiak
w rozmowie z serwisem meczyki.pl. Piłkarz przyznał, że obiecano im ogromne pieniądze za awans z grupy. Dodał jednak, że
wszyscy spodziewali się, że nie skończy się to dobrze:
- To nie my przynieśliśmy i stworzyliśmy ten problem. Obiecano nam ogromną kwotę za awans. Przyjęliśmy to do wiadomości, ale od początku słuchało się tego wszystkiego z dużym niedowierzaniem. Już trochę w tym życiu widzieliśmy. Nie z takich rzeczy powstawały afery. Wstaliśmy od stołu i powiedzieliśmy sobie w wąskim gronie:
"Panowie, będzie z tego syf"
. Że to jest złe. Że to uderzy głównie w nas - mówił.
- Przecież my o nic się nie prosiliśmy.
Nie wyciągaliśmy po nic rąk.
To były pieniądze, których nikt od nikogo nie chciał. Nie wiedzieliśmy nawet, czy to jest do końca na poważnie. Zostaliśmy tą propozycją po prostu zaskoczeni, ale ustaliliśmy, że jeśli to ma się faktycznie zmaterializować, to duża część tej kwoty musi pójść na cele charytatywne. Tylko taki ruch może w jakiś sposób uratować nas od tej niezręcznej sytuacji. Ja o żadną kasę się nie prosiłem, po nic nie wyciągałem ręki, a robi się z nas chciwych bogaczy - dodał.
- Zaczęliśmy o tym rozmawiać w grupce i wniosek był jeden:
"Przecież to nie ma prawa przejść. Dostaniemy po dupie".
Prawdą jest, że część zawodników żartowała sobie z tej rozmowy, jak to bywa w drużynie, ale ci starsi wyczuwali, że może to być w niedalekiej przyszłości problem - powiedział.
Krychowiak przyznał także, że
rozmowy o podziale pieniędzy między zawodników faktycznie miały miejsce.
Dodał, że liderzy reprezentacji nie chcieli rezygnować z nagród dla dobra drużyny:
- Może nie wszyscy to zrozumieją, ale jak kilku najbogatszych zawodników ma zadecydować za całą grupę? To były bardzo duże kwoty. Dla niektórych zawodników ogromna różnica. Duży zastrzyk do domowego budżetu. Działają normalne pobudki. Nie jest łatwo to odrzucić. Myślisz, że wąska grupa piłkarzy, która zarabia najwięcej, miałaby wstać i powiedzieć: "Nam ta premia nie robi różnicy. To my będziemy za nią atakowani, więc Wy też nic nie dostaniecie"? Musisz znaleźć złoty środek. Ostatecznie nie jesteśmy panami i władcami tej reprezentacji. Musimy podejmować decyzje kolektywnie, a nie na zasadzie, że to liderów dopadnie krytyka - my tych pieniędzy nie chcemy - to wy też musicie się z tą premią pożegnać. Poza tym reprezentacja to nie tylko piłkarze. Dziesiątki ludzi pracują w cieniu dla dobra reprezentacji. Mi by ta premia życia nie zmieniła, ale nie mieliśmy prawa odmawiać im tych pieniędzy, nawet jeżeli były wirtualne - powiedział.
- Z boku patrzy się na to łatwiej, ale jeśli ktoś funkcjonuje w grupie to wie, że takie decyzje zawsze rozpatruje się z uwzględnieniem interesów wszystkich. Powiem ci, co by się działo, gdyby wyszło, że na przykład Krychowiak czy Lewandowski zrezygnowali z tych premii, a reszta je przyjęła? Wyszlibyśmy na zdrajców, którzy chcą podreperować sobie wizerunek. Robert jako kapitan i największa gwiazda zawsze jest na pierwszej linii frontu. On mógłby sobie z tej kasy lekką ręką zrezygnować i przy okazji świetnie zbudować się PR-owo. Wyjść dziś do gazet i powiedzieć, że reszta chciała, a on nie. Jeśli funkcjonujesz w grupie, nie możesz myśleć tylko o sobie. Dlatego, żeby ratować sprawę, liderzy zdecydowali, że bardzo duża część tej premii przeznaczona zostanie na dzieciaki. Nie udało się - stwierdził.
Dodał też, że żałuje, że tych pieniędzy nie będzie, ponieważ jednocześnie nic nie zostanie przekazane na cele charytatywne:
- I powiem Ci teraz, jak myślę.
Szkoda, że tej premii nie ma, bo kilka milionów poszłoby na szczytny cel. A tak nie pójdzie nic
- dodał.
Piłkarz nie chciał zdradzić, o jaką kwotę dokładnie chodziło i jak miał wyglądać podział:
- O kwotach, tego, jak dzieliliśmy tę premię i kto wywołał ten temat po Argentynie, nie będę mówił. Jak wspomniałem, takie mam zasady. To są rzeczy, które wyjaśnialiśmy wewnątrz szatni. Zaznaczę tylko, że my piłkarze nie mieliśmy żadnej awantury między sobą. Jak zawsze, od wielu lat, bardzo szybko doszliśmy do porozumienia. To nigdy nie był problem, jeśli pojawiały się jakieś pieniądze. Reprezentacja to dla nas honor, a nie cel finansowy - stwierdził.
Przyznał też, że nie wie czemu piłkarze muszą się tłumaczyć z tej sytuacji:
-
Naprawdę nie rozumiem, dlaczego to my musimy się tłumaczyć.
Stworzono gigantyczne zamieszanie, z którym uporać muszą się zawodnicy. Szambo wybiło, a my je sprzątamy. Wrzucono nam granat do szatni i zamknięto drzwi. Skończyło się dużym wybuchem i zniszczyło wszystko to, co wizerunkowo i sportowo udało się zrobić w Katarze - powiedział.