Do kuriozalnego zdarzenia doszło pod koniec stycznia w centrum
Rzeszowa
. Funkcjonariusze mieli szukać zaginionego 14-latka. Podejrzewając, że zaginiony jest w aucie zaparkowanym pod miejscowym kantorem, otworzyli drzwi do samochodu, w którym znajdowali się konwojenci.
Pracownicy kantoru, sądząc że doszło do napadu,
wdali się w bójkę z nieumundurowanymi policjantami.
Włodzimierz Szeremieta
, właściciel kantoru nie wierzy jednak, że był to przypadek.
- Albo chcieli ukraść, albo ktoś z naszych konkurentów zapłacił, żeby nas wygryźć z Rzeszowa
- powiedział w programie
Interwencja
.
W samochodzie było
80 tysięcy dolarów utargu
.
- Od początku informują, że są policjantami. Nie dostają żadnej szansy na pokazanie legitymacji, bo w ułamek sekundy zostają zaatakowani. Tę wersje potwierdzają niezależni, obiektywni świadkowie - powiedział
Mariusz Ciarka
z Komendy Głównej Policji.
Konwojenci z kolei, twierdzą, że nic takiego nie miało miejsca, a sami policjanci zachowali się nieprofesjonalnie.
- Ja byłem kierowcą tego samochodu.
Z dwóch stron podeszli zakapturzeni mężczyźni, otworzyli drzwi
, nakierował mi gazem w oczy i mówią: kto ty taki, co tu robisz? Nawet nie pomyślałem, że to policjanci, bo tak nieprofesjonalnie pracowali - wspomina
Oleg Iwańczuk
, jeden z konwojentów.
Ostatecznie policjanci wezwali posiłki i zatrzymali konwojentów. Jeden z policjantów miał złamać nogę konwojenta. Policjanci natomiast twierdzą, że do uszkodzenia nogi doszło podczas próby ucieczki mężczyzny z miejsca zdarzenia.
- Dobiegli, rzucili mnie na ziemię, założyli kajdanki i zostałem pobity. W moją stronę rzucane były rasistowskie hasła.
Też nie milczałem, krzyczałem do nich i pobili mnie pałką, co spowodowało złamanie - wspomina konwojent.
Sprawą zajmuje się teraz Prokuratura Okręgowa w Rzeszowie. Równolegle toczą się dwa postępowania. Jedno z zawiadomienia właściciela kantoru dotyczące rzekomej napaści. Drugie z zawiadomienia policji.