Minister edukacji Dariusz Piontkowski z zaangażowaniem broni decyzji rządu o powrocie dzieci do szkół. W zeszłym tygodniu MEN zaprezentował trzy scenariusze
"bezpiecznego powrotu do szkół": tradycyjny, mieszany i zdalny.
Opublikowano już również wytyczne, które powstały we współpracy z GIS. MEN zaleca w nich dzieciom, aby - między innymi - "unikały kontaktu z większą grupą uczniów podczas przerw".
Szef resortu na antenie radiowej Jedynki po raz kolejny zapewniał dziś, że powrót do szkół jest całkowicie bezpieczny.
- W strefach żółtych i czerwonych będzie można - zgodnie z opinią Powiatowego Inspektora Sanitarnego - wprowadzić obowiązek noszenia zasłony nosa i ust w miejscach wspólnych, takich jak np. szkolne korytarze czy klatki schodowe. W przestrzeniach wspólnych, czy w ogóle w szkole,
nikt nie zabroni noszenia osłony nosa
i ust
, jeżeli ktoś czuje się bardziej zagrożony.
Jeżeli możemy spokojnie wyjść do sklepu, na ulicę, brać udział w wydarzeniach kulturalnych, czy wypoczywać na plaży, to równie dobrze możemy iść do szkoły
- stwierdził.
Dodał, że
kształcenie zdalne było wyjściem awaryjnym
, ale nie powinno być już kontynuowane.
- W mojej opinii to kształcenie jest mniej efektywne niż ta bezpośrednia forma kontaktu z nauczycielem, możliwość dyskusji na lekcji i tak też było, ponieważ rodzice zauważali w przypadku małych dzieci, że część obowiązków właśnie na nich spadała, a mobilizacja starszych uczniów nie zawsze była odpowiednia. Również wyniki matur były gorsze - stwierdził.
Na antenie Polsatu Piontkowski był natomiast pytany m.in. o
postulaty ZNP dotyczące testów na koronawirusa dla nauczycieli
.
-
Pan Broniarz, kierownictwo ZNP powielają postulaty totalnej opozycji.
Przypomnę, że taki postulat pojawił się kilka miesięcy temu. Gdybyśmy go wzięli na serio, to tak naprawdę codziennie przynajmniej dwa razy należałoby testować nauczycieli i uczniów. Jest to nierealne, bo przypomnę, że taki test już po kilku godzinach, czy po kilku dniach, może być nieaktualny, bo ktoś w międzyczasie mógł od kogoś innego zarazić się tą chorobą i to niekoniecznie w szkole, tylko np. na ulicy, w sklepie, w jakimkolwiek innym miejscu - tłumaczył Piontkowski.
Odniósł się też do innych komentarzy, dotyczących zbyt dużej odpowiedzialności dyrektorów szkół. Jak stwierdził, dyrektor "nie zostaje sam z decyzjami".
- On przecież co roku organizował pracę szkoły. Mówmy o tym, że np. powinien wprowadzić warunki, które pozwolą na niemieszanie się większych grup uczniów w stołówce, więc może np. zrobić dwie przerwy obiadowe zamiast jednej.
To nie wymaga jakiejś gigantycznej pracy koncepcyjnej
- wyjaśniał.
- W przypadku pojawienia się strefy "żółtej" czy "czerwonej", bądź w przypadku zachorowania czy podejrzenia zachorowania dziecka lub nauczyciela w szkole zgłasza się do inspektora sanitarnego i to on tak naprawdę podejmuje decyzje i mówi jakie środki zaradcze wprowadzić.
Nie ma więc jakiejś gigantycznej odpowiedzialności dyrektora. On ma robić to, co zawsze robił.