W lutym
2017 roku
doszło do wypadku z udziałem
limuzyny rządowej
, w której znajdowała się
Beata Szydło
. Auto, które znajdowało się w kolumnie rządowej, zderzyło się z pojazdem marki seicento, prowadzonym przez Sebastiana Kościelnika.
Kierowca seicento przepuścił pierwszy samochód z kolumny, po czym zaczął skręcać w lewo. Wówczas uderzył w kolejne auto z kolumny i uderzył w drzewo. W wypadku
poszkodowana została była premier, a także funkcjonariusz BOR
.
Sąd w pierwszej instancji orzekł, że
Sebastian Kościelnik, kierujący seicento
ponosi winę nieumyślnego
spowodowania wypadku
. Mężczyzna został zobowiązany do zapłaty nawiązki w wysokości tysiąca złotych dla Beaty Szydło oraz funkcjonariusza BOR, którzy odnieśli obrażenia w trakcie wypadku.
Obrona jak i prokuratura odwołała się od wyroku. Sprawa jest w toku.
Teraz do sprawy powróciła
Gazeta Wyborcza
. Dziennikarze rozmawiali z
Piotrem Piątkiem, byłym funkcjonariuszem Służby Ochrony Państwa (dawniej BOR)
, który od marca przebywa na emeryturze.
Twierdzi on, że funkcjonariusze
mogli składać fałszywe zeznania
. On sam był w grupie funkcjonariuszy, którzy jechali z Szydło.
Według informacji Piątka kolumna miała jechać jedynie z włączonymi sygnałami świetlnymi,
nie było zaś sygnałów dźwiękowych
. Według źródeł
Wyborczej
wszyscy funkcjonariusze w procesie zeznawali, że mieli włączone wszystkie sygnały ostrzegawcze.
Prokuratura, oskarżając kierowcą seicento oparła się na zeznaniach funkcjonariuszy BOR. Jeśli jednak sygnały dźwiękowe nie były włączone, sytuacja może wyglądać zupełnie inaczej.
- Mieliśmy włączone sygnały świetlne, było już ciemno, wjechaliśmy w miasto. Generalnie wszyscy wiedzieliśmy, że nie mamy włączonych sygnałów dźwiękowych. Dla nas to była rzecz oczywista.
Żeby ludzie nie widzieli, że władza "się wozi i panoszy"
. Za każdym razem, gdy jeździłem do domu pani premier, nie włączaliśmy syren. Jechaliśmy po cichu, żeby nie wzbudzać sensacji - relacjonował Piątek.
Mężczyzna twierdzi, że nikt wprost nie nakłaniał ich do tego, by zeznawali inaczej, jednak sugerowano, by "zeznania były dobre dla nich":
- Każdy z nas był osobno przesłuchiwany, ale wcześniej wiedzieliśmy, co mamy zeznawać. Przed przesłuchaniem usłyszałem tylko:
"Piotrek, wiesz jak było...".
Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować musiałem mówić to, co reszta. Dowódca zmiany zarządził, jak mamy jechać i jak mamy mówić... To nie było mówione wprost. Raczej
"Piotrek, wiesz jak było", "wiesz, jak będzie dobrze dla nas", "wiesz, jak mówić"
- ocenił.
- Pan Piotr Piątek zdecydował się na publiczne ujawnienie faktycznych okoliczności wypadku w Oświęcimiu.
Chce żyć w prawdzie.
Jego postawa jest wyrazem skruchy związanej ze złożeniem nieprawdziwych zeznań, wyrzutów sumienia spowodowanych świadomością, że oskarżona o spowodowanie wypadku została niewłaściwa osoba - mówi
Wyborczej
Ryszard Kalisz, prawnik, któremu Piątek przedstawił relację.