fot. liz west/Flickr
Regina i Wiesław S. spod Mielca mieli małą hodowlę świń. Małżeństwo prowadziło ich ubój, żeby dorobić sobie do budżetu domowego. 17 lutego sprzedali m.in.
kilka sztuk galarety
, które doprowadziły do śmierci 54-letniego mężczyznę, a dwie inne kobiety trafiły do szpitali.
- Gospodarstwo małe jest, nie ma przychodów. Chcieliśmy troszkę dorobić. Żona pracuje sezonowo. Ja troszkę pochorowałem, zawodowo nie mogę pracować. I wyszło, jak wyszło - przyznał w programie Uwaga TVN.
Kobieta przygotowywała wyroby z mięsa w swojej kuchni, która rzekomo była czysta. Jednak prokuratura uważa inaczej.
- Warunki w pomieszczeniu, w którym przerabiano mięso były skandaliczne.
Było brudno, nie było ciepłej wody.
Stoły i narzędzia nie były dezynfekowane. Noże, maszynki, których używano były stare, niektóre były zardzewiałe - mówił Andrzej Dubiel, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu.
Ponadto Regina i Wiesław S. nie mieli zgody i uprawnień do produkcji oraz handlu własnymi wyrobami, a ich produkty nie były badane przez weterynarza.
W związku z tym 19 lutego małżeństwo usłyszało zarzut, że "działając wspólnie i w porozumieniu narazili na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu trzy ustalone osoby poprzez sprzedaż im galarety mięsnej uprzednio wyrobionej we własnym gospodarstwie domowym, z mięsa zwierząt niewiadomego pochodzenia, które nie były ewidencjonowane, bez spełnienia wymagań do prowadzenia produkcji wyrobów mięsnych".