W najnowszym z serii ukazujących regularnie felietonów się na łamach serwisu
Polityka.pl
, profesor
Jan Hartman
rzucił kilka myśli, które postanowiliśmy je dla Was zebrać poniżej, byście nie musieli czytać całości.
Oczekiwany u przeciętnego człowieka, który wszak otrzymuje w wianie od państwa „maturę”, poziom intelektualnego zaawansowania powinien predestynować go do przeczytania z zainteresowaniem i zrozumieniem niniejszego felietonu, a lektury wszelakie, do spółki z przedstawieniami teatralnymi i koncertami, miały być dla niego jak chleb powszedni. Ale to wszystko bujda na resorach i monstrualna hipokryzja. Nie, nie i jeszcze raz nie! Większości ludzi nie da się uformować na inteligentów i większość ludzi wcale tego nie pragnie.
Warstwa inteligencka jest tylko jedną z grup społecznych, a jej szczytne umysłowe i kulturowe prerogatywy są klasowej natury, podlegając dziedziczeniu. „Transfery społeczne” się zdarzają, lecz pomysł, by z dzieci robotników i chłopów w trzecim pokoleniu uczynić czytelników Żeromskiego, a nawet Masłowskiej, był od początku absurdalny i takimż pozostaje do dziś.
To szaleństwo nie mniejsze niż wtłaczanie dzieciom do głowy pacierzy i patriotycznych wierszyków. Nikt się od niego nie „odpraszcza” i nie zmienia z groźnego czarnego luda – co to niby na pana z kosą, a do Żyda po wódkę – w świadomego, autonomicznie i krytycznie myślącego obywatela. No, może bywają takie przypadki, lecz statystycznie biorąc, cały projekt przetworzenia masy ciemnej w masę jasną zupełnie nie wypalił.