Od kilku dni
Kalifornia walczy z gwałtownymi pożarami,
które są skutkiem bardzo
wysokich temperatur, suszy, silnego wiatru i gwałtownych wyładowań atmosferycznych
. Według najnowszych danych, zanotowano około
560 pożarów,
z którymi walczy 12 tysięcy strażaków. Co najmniej 40 osób zostało rannych, sześć osób nie żyje.
Pożary rozpoczęły się od rekordowej fali upałów, podczas której termometry w Dolnie Śmierci pokazały
54,4 stopnie Celsjusza
. Następnie w 72 godziny zaobserwowano co najmniej 12 tysięcy gwałtownych wyładowań atmosferycznych, którym nie towarzyszyły opady deszczu.
W piątek straż pożarna podała, że obszary niektórych pożarów wskutek silnego wiatru podwoiły się. Większość pożarów ma miejsce w rejonie San Francisco oraz na południe od Sacramento. Największe straty zanotowano w hrabstwach Sonoma, Lake, Napa i Solano, gdzie spłonęło
co najmniej 50 tysięcy hektarów
. Pożary zagrażają też miastom, m.in. Santa Cruz, gdzie ewakuowano już cały kampus University of California. Według najnowszych informacji, z domów ewakuowano już co najmniej
175 tysięcy osób
.
Na pomoc do Kalifornii przyjeżdżają strażacy z Oregonu, Nowego Meksyku i Teksasu. Gubernator stanu Gavin Newsom zaapelował również
o pomoc do Kanady i Australii.
- Jeśli ktoś nie wierzy w zmiany klimatyczne, niech przyjedzie do Kalifornii - mówił podczas piątkowej konferencji prasowej.
Jednocześnie Kalifornia wciąż
walczy z epidemią koronawirusa
, jest stanem z najwyższą liczbą odnotowanych przypadków zarażenia. Codziennie przybywa tam
od 5 do nawet 12 tysięcy zakażonych
. Ewakuowani z powodu pożarów w obawie przed koronawirusem
nie chcą nocować w przygotowanych dla nich ogromnych ośrodkach
, jedna z mieszkanek w rozmowie z CNN przyznała, że woli spać w swoim samochodzie. Służby sanitarne starają się dostarczyć ewakuowanym potrzebnych środków dezynfekujących.