W sobotę odbył się pierwszy
Marsz Równości w Białymstoku
. Wydarzenie od początku budziło kontrowersje. Do prezydenta miasta trafiła petycja, aby nie wyrażał zgody na marsz, a jego przeciwnicy próbowali zablokować manifestację, zgłaszając do urzędu miasta około 40 innych wydarzeń.
Podczas marszu było bardzo niespokojnie.
Po obu jego stronach szli kontrmanifestujący krzyczący "Bóg, honor i ojczyzna", "Pedały do domu". Od uczestników marszu oddzielał ich kordon kilkuset policjantów.
Mimo to nie obyło się bez
niebezpiecznych incydentów.
Przeciwnicy marszu rzucali w tłum petardami, kamieniami i butelkami.
W stronę funkcjonariuszy leciały
kamienie, butelki, kostka brukowa i inne przedmioty
, które stwarzały niebezpieczeństwo dla ich zdrowia. Jedna z funkcjonariuszek trafiła do szpitala z urazem nogi.
Głos w tej sprawie zabrała wicemarszałek Sejmu z PiS
Małgorzata Gosiewska.
Na antenie
Polskiego Radia 24
stwierdziła, że
zamieszki były próbą "przedstawienia Polski opinii publicznej państw zachodnich jako kraju zacofanego,
nacjonalistycznego i brutalnego w stosunku do niektórych środowisk".
- Dochodzi do wywołania konfliktu poprzez kwestie światopoglądowe i moralne po to, by doprowadzić za wszelką cenę do konfrontacji, destabilizacji i chaosu oraz oczernienia ugrupowania rządzącego - stwierdziła.
Dodała też, że być może zamieszki na marszu były
działaniem rosyjskich służb.
Jako przykład podała Gruzję i Mołdawię, gdzie mają być tworzone specjalne ugrupowania, reagujące w brutalny sposób na różnego rodzaju działania aktywistów LGBT.
-
Marsze LGBT i kontrreakcje to w wielu miejscach skutek działania służb rosyjskich.
Nie wiem kto kierował agresją podczas zamieszek w Białymstoku, ale
nie wykluczone, że to również tego typu działania -
stwierdziła wicemarszałek Gosiewska.