Gościem programu
Nowy Dzień z Polsat News
był
prof. Robert Flisiak
, prezes
Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych
.
Rozmowa dotyczyła obecnej sytuacji związanej z pandemią koronawirusa w Polsce. Profesor Flisiak podkreślił, że
służba zdrowia ma ogromne problemy w związku z pandemią
. Stwierdził, że oprócz sprzętu chodzi także o
brak organizacji ze strony rządzących
:
- Organizuje się funkcjonowanie służby zdrowia aktami prawnymi, które są w zasadzie prawem powielaczowym z epoki mocno minionej. Mówię o zaleceniu, które jest ściśle respektowane przez lekarzy POZ, kierowania każdego pacjenta z dodatnim wynikiem testu - nawet jeśli jest bezobjawowy lub skąpoobjawowy - do oddziałów chorób zakaźnych - tłumaczył prof. Flisiak.
-
Problem nie jest w sprzęcie, choć oczywiście także. Problem jest w ludziach. Co z tego, że mamy 11 tys. respiratorów, jak one głównie stoją w magazynach? Gdzie je postawić? Kto ma je obsługiwać?
Mamy straszne problemy, jeśli pacjent nam się załamuje, żeby przekazać go gdziekolwiek na intensywną terapię. Dostajemy odpowiedzi: nie ma - stwierdza profesor Flisiak.
Prezes Polskiego Towarzystwa Epidemiologów i Lekarzy Chorób Zakaźnych zwraca uwagę na fakt, że
"liczba miejsc w szpitalach jest już na granicy pojemności
".
- Słyszeliśmy, że w niektórych województwach wojewodowie zwiększają liczby, ale to będzie powrót do szpitali jednoimiennych. To nie jest najlepszym rozwiązaniem, ale prawda jest taka, że na tę chwilę chyba nie ma innego pomysłu - mówił profesor.
- My mamy przekroczone o 40 proc. limit, który jest wyznaczony przez wojewodę. Były rozmowy o zwiększeniu, natomiast cały czas balansujemy na granicy - dodał.
-
Staramy się utrzymać rezerwę minimalną miejsc na wypadek jakiegoś ogniska, gdy nagle zostaniemy postawieni w sytuacji kierowania większej liczby pacjentów
. Obawiam się, że w tej chwili, gdybyśmy musieli mieć taką sytuację, jak kilka dni temu, gdzie wystąpiło jednocześnie ognisko w dużym DPS-ie i dużym szpitalu pod Białymstokiem, że zapełnilibyśmy się w całości i nie pozostałoby nic innego niż zamknięcie izby przyjęć - tłumaczył.