Na Facebooku popularność zdobywa wpis
Anny Tess Gołębiowskiej
- dziennikarki i aktywistki, która w grudniu została mamą. Tłumaczy w nim, że
zdecydowała się urodzić dziecko
, ponieważ jej mąż opowiada się za prawem do aborcji.
"Przeciwnicy aborcji - przedstawiciele ruchu anti-choice lub też pro-torture, fanatycy znęcający się nad kobietami (i pozostałymi osobami zdolnymi do zajścia w ciążę) uwielbiają wycierać sobie gęby hasłami o "obronie życia". Nas nazywają "cywilizacją śmierci", "morderczyniami nienarodzonych dzieci" i różnymi innymi czułymi epitetami, które mają zaklinać rzeczywistość. Oczywiście fakty dawno pokazały, że jest dokładnie odwrotnie - t
o aborcja ratuje życia
" - zaczyna swój wpis Gołębiowska.
Dziennikarka pisze, że gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, była przerażona. Było to kilka miesięcy po prostestach związanych z decyzją Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji. Do tego doszły problemy ze zdrowiem.
"Szalała pandemia. Byłam już po trzydziestce. Nie miałam stałej pracy, żyjąc od zlecenia do zlecenia, których nie miałam siły szukać, ponieważ - co było powodem największego lęku -
chorowałam na depresję, ciężką i wymagającą silnych leków
. (...) Moje lęki były tak silne, że od dwóch lat nie wychodziłam sama z domu. Mój mąż i moja mama zmieniali się we wspieraniu mnie, bez nich po prostu nie wstawałam z łóżka. Do tego katastrofa klimatyczna. I jeszcze odzywająca się od lat tokofobia, bo choć marzyłam o dziecku, to wizja porodu była dla mnie horrorem" - pisze Gołębiowska.
"Zobaczyłam dwie kreski na teście i zaczęłam wyć. To nie był płacz, to było wycie - rozpaczy, przerażenia.I wtedy Adam mnie przytulił. I powiedział jedne z najważniejszych słów, jakie usłyszałam w życiu: "Jeśli potwierdzi się, że jesteś w ciąży, to pamiętaj, że
tylko do ciebie należy decyzja, co zrobisz
. A cokolwiek nie zdecydujesz, ten wybór będzie dobry a ja będę cię w nim wspierał. I chcę, żebyś wiedziała, że cokolwiek wybierzesz, poradzimy sobie"".
Dziennikarka pisze dalej, że jej mąż zawsze chciał mieć dzieci, więc z jego perspektywy wiadomość o ciąży była spełnieniem największego marzenia.
"
Nie powiedział nic, co mogłoby wpłynąć na moją decyzję
. Nie próbował mnie przekonywać ani namawiać. Przytulił mnie i czekał. Decyzję podjęłam jeszcze tej samej nocy. Nie pamiętam, co dokładnie powiedziałam - że urodzę? Że chcę? Że donoszę tę ciążę? Że spróbuję? Wiem tylko, że świadomość braku presji i braku przymusu dała mi siłę".
Anna Tess Gołębiowska pisze też o
problemach z ciążą
, które były dodatkowym
obciążeniem psychicznym
, m.in. wadzie płodu i innych zagrożeniach.
"W każdej z tych sytuacji
sił dodawała mi świadomość, że ciąża była moim wyborem
. Gdyby Adam próbował mnie namawiać, a tym bardziej naciskać, nie wiedziałabym, czy podjęłam decyzję o kontynuowaniu ciąży dlatego, że chciałam, czy ze strachu, że rozpadnie się moje małżeństwo. Gdybym miała jakiekolwiek wątpliwości, nie miałabym tej siły, która pozwoliła mi przetrwać wszystkie kryzysy" - pisze.
"To, że Adam pozostawił mi decyzję, nie oznaczało, że nie chciał mieć dziecka i miał nadzieję, że problem sam się rozwiąże. Marzył o dziecku, ale był gotów zrezygnować z tego marzenia, jeśli ja nie byłabym gotowa na ciążę i poród. Postawił moje dobro i moje prawo do decydowania o swoim ciele przed swoim marzeniem o dużej rodzinie. Gdyby nie jego zaufanie, nie miałabym sił potrzebnych do przetrwania ciąży podwyższonego ryzyka i wszystkich komplikacji. Gdyby nie jego zaufanie, dziś nie mielibyśmy dziecka, które jest naszym największym szczęściem".
Dziennikarka podkreśla też, że gdyby jej mąż reprezentował ruch anti-choice, nie byłby jej mężem. Przypomina o zarzutach przeciwko
aktywistce Aborcyjnego Dream Teamu
Justynie, która przekazała tabletki poronne potrzebującej ich kobiecie. Policję zawiadomił mąż ciężarnej.
"Jeśli rodzić dziecko, to tylko wtedy, gdy osoba partnerska jest pro-choice. Urodziłam dziecko, ponieważ mój mąż jest pro-choice. Dziś mamy synka i jesteśmy dzięki temu najszczęśliwszymi ludźmi na świecie" - podkreśla Gołębiowska.