Akademik Łomonosow, pierwsza na świecie pływająca elektrownia atomowa na Morzu Wschodniosyberyjskim, fot. Wikimedia
Duński startup
Seaborg Technologies
zapowiedział, że do 2025 roku stworzy
pływającą elektrownię jądrową
. Firma chce, aby takie rozwiązanie stało się
alternatywą dla paliw kopalnych w krajach rozwijających się
. Elektrownie "mini-atomowe" miałyby być idealne dla państw, których nie stać na wielkie elektrownie jądrowe i które nie mają infrastruktury do rozwoju energii opartej na źródłach odnawialnych.
Pomysł Seaborg Technologies nie jest nowy. Pierwsza morska elektrownia jądrowa,
Akademik Łomonosow
, stoi już na Morzu Wschodniosyberyjskim od 2019 roku i przesyła energię elektryczną do rosyjskiego portu Pewek na Czukotce. Na statku mieszczono dwa reaktory o łącznej mocy 70 MW i150 MWe, co może wystarczyć do zaopatrywania w prąd i ciepło miasto do 100 tysięcy osób.
Na tej samej zasadzie będzie działały elektrownie Seaborg Technologies. Na jednym statku ma być umieszczony
reaktor o mocy 100 MW, który będzie można eksploatować przez 24 lata.
Spółka pozyskała już na swój projekt 20 mln euro, jednym z inwestorów jest
Anders Holch Povlsen
, duński miliarder. Firma ma już też większość z wymaganych zezwoleń na budowę takiej instalacji.
Seaborg Technologies zapowiada, że
do końca 2022 rozpocznie przyjmowanie zamówień na takie mini-atomowe statki
. Budowa będzie się odbywać w koreańskich stoczniach. Startup zapewnia jednak, że będzie produkował elektrownie "pod klucz" i holował do wybrzeży krajów, które zdecydują się na takie rozwiązanie. Budowa jednego statku ma potrwać 2 lata.
Jak zauważa Guardian, energia jądrowa na pokładach statków była od dziesięcioleci wykorzystywana do zasilania okrętów podwodnych i "lodołamaczy". Projekt duńskiej firmy jest jednak pierwszym, który ma być
wykorzystywany komercyjnie
.
Szef Seaborg Technologies Troels Schönfeldt przekonuje, że to rozwiązanie przyszłości, bardzo praktyczne i przede wszystkim bezpieczne. Obawy mają jednak przedstawiciele organizacji ekologicznych.
Jan Haverkamp
z Greenpeace podkreśla w rozmowie z Guardianem, że tego typu projekty to duże ryzyko związane z nieprzewidywalnością tego, co może zdarzyć się na wybrzeżu. Do tego dochodzą również wątpliwości, czy obiekt przetrwa np. tsunami.