TVN 24 w połowie stycznia informowało, że
synowie byłej wicepremier Jadwigi Emilewicz
pomimo obostrzeń jeździli na nartach na stoku przeznaczonym dla zawodników
szkółki narciarskiej w Zakopanem
. Według ustaleń stacji sama polityk miała być dopisana ręcznie do listy zawodników.
Wicepremier początkowo tłumaczyła, że
jej dzieci mają licencję
, od lat startują m.in. w Młodzieżowym Pucharze Polski. Emilewicz tłumaczyła, że ona sama nie odwiedziła stoku:
Okazało się jednak, że synowie Emilewicz odpowiedniej licencji nie posiadali.
Te, które im przyznano, datowane są na 7 stycznia, czyli tego samego dnia, kiedy zostały złożone
. Informacje te potwierdził przewodniczący komisji licencyjnej PZN Jakub Michalczuk.
"Po wglądzie do pełnej dokumentacji mogę potwierdzić, że 7 stycznia mieliśmy u siebie wniosek i on został tego samego dnia wprowadzony do systemu. 6 stycznia było wolne. Biuro nie pracowało, a kurierzy nie jeździli" - powiedział.
Zgrupowanie w Suchem, w którym uczestniczyły dzieci minister, odbywało się w dniach 2-6 stycznia.
Początkowo
Ryszard Terlecki informował w mediach, że być może Jadwiga Emilewicz zostanie zawieszona wprawach członka
klubu PiS. Ostatecznie wątpliwości w tej sprawie rozwiał Marek Suski, który w rozmowie z Rzeczpospolitą przekazał, że "Pani Jadwiga okazała skruchę" i nie zostanie ukarana:
Jadwiga Emilewicz w rozmowie z Piotrem Witwickim przyznała, że
popełniła błąd i przyjmuje krytykę
:
-
Popełniłam błąd i bardzo za to przepraszam
. Politykom wolno mniej, zwłaszcza w tak trudnej sytuacji jak pandemia. Nie powinnam była jechać. Z pokorą przyjmuję krytykę internautów, mediów, klubowych kolegów i opozycji. To, co się wydarzyło, nie powinno mieć miejsca - powiedziała Emilewicz.
-
Dzisiaj bym z nimi nie wyjechała.
Zdaję sobie sprawę z tego, że reakcja ludzi, którzy byli zamknięci w domach, była w pełni uzasadniona. To, że mój wyjazd z dziećmi, ich trening, był zgodny z przepisami prawa, a ja sama - co chyba umknęło uwadze mediów - nie jeździłam na nartach, nie zmienia faktu, że to wszystko było - najdelikatniej mówiąc - niestosowne - dodała.
Przyznała, że wygrała w niej mama, a nie posłanka:
- Niestety,
mama wygrała we mnie z posłanką
. I choć wiem, że to nie jest żadne usprawiedliwienie, ale pomyślałam, że skoro przez te ostatnie pięć lat spędzałam tak bardzo mało czasu z dziećmi, a wszystko jest zgodne z przepisami, to mogę jechać. Niestety, nie zadałam sobie pytania, czy to wypada.
Powinniśmy byli zostać w domu, bo taki jest koszt obowiązków, których się podjęłam
- powiedziała.
- Dlatego przepraszam. Zwłaszcza tych, którzy mi zaufali. Jedyne, co mogę powiedzieć, że moi synowie naprawdę trenują narciarstwo, każdy od szóstego roku życia jeździ w klubie, co roku uczestniczą w zawodach - środkowy dwa lata temu zdobył w swojej kategorii wiekowej pierwsze miejsce w Narciarskim Pucharze Mazowsza.
Ja na nartach nie jeździłam
- dodała była wicepremier.
W kontekście braku posiadania licencji PZN
przez jej synów Emilewicz stwierdziła, że w tej sprawie
jest "wiele nieporozumień"
:
-
Mówiąc w skrócie: chłopcy nie musieli ich mieć
. Przepisy epidemiologiczne z grudnia 2020 mówią, że posiadanie licencji nie jest warunkiem udziału w zgrupowaniu. Według szefa Warszawskiego Okręgowego Związku Narciarskiego, pana mecenasa Ludwika Żukowskiego, który przygotowywał interpretację rozporządzenia, jeśli klub posiada licencję PZN, to uczestnik nie musi jej mieć. Wystarczy, że jest członkiem klubu. A moi synowie są członkami klubu od lat. Właśnie dlatego nikt nie wymagał od nich licencji. Podkreślam: nie powinno nas tam być, bo posłom i ich rodzinom wolno mniej, ale problem nie dotyczy prawa tylko dobrego obyczaju. Nie zmienia to mojej oceny. Trzeba było zostać w domu - wyjaśniała Emilewicz.
Była wicepremier przyznała, że o sprawie rozmawiała premierem Morawieckim:
-
Stwierdził, że zachowałam się nierozsądnie i że popełniłam błąd
. Zaznaczył, że odbiór społeczny tej sytuacji jest jednoznaczny - stwierdziła.