W kwietniu w Izraelu odbyły się wybory do Knesetu.
Głównymi rywalami była rządząca partia Likud, której liderem jest premier Izraela Benjamin Netanjahu oraz centrolewicowy sojusz Niebiesko-Białych pod przewodnictwem byłego szefa sztabu generalnego Benjamina Ganca.
Likud ostatecznie zdobył 35 ze 120 miejsc
w Knesecie.
Wydawało się, że pozycja Netanjahu na stanowisku premiera jest bezpieczna
, ponieważ w szerokiej koalicji zdobywałby 65 mandatów w Knesecie.
Okazało się jednak inaczej.
Do wczoraj Benjamin Netanjahu miał czas na stworzenie nowego rządu.
Negocjacje trwały do późnego wieczora
. Netanjahu był bliski porozumienia, jednak zabrakło zgody ze strony byłego ministra obrony Avigdora Liebermana. Jego partia Nasz Dom Izrael zdobyła w wyborach tylko pięć mandatów, ale były one niezbędne do stworzenia koalicji.
Po serii negocjacji, ostatecznie
Kneset zagłosował o samorozwiązaniu. 74 członków było za, 45 opowiedziało się przeciw.
Brak chęci ze strony potencjalnych koalicjantów do współrządzenia z Netanjahu mógł wynikać
z dochodzeń korupcyjnych, które toczą się przeciwko premierowi.
Chodzi o podejrzane kontakty Netanjahu z biznesmenami. Mówi się też o przyjmowaniu luksusowych prezentów oraz próbie przekupstwa wydawcy w zamian za pozytywny przekaz w jego mediach.
W śledztwie premier Izraela może stać się nawet podejrzanym.
Po głosowaniu zapowiedział, że wygra kolejne wybory:
- Przeprowadzimy sprawną, czystą kampanię wyborczą, której efektem będzie zwycięstwo. I wygramy. Wygramy! - powiedział Netanjahu po głosowaniu.