7 kwietnia w Polsce odbędą się
wybory samorządowe
. W Polsce jest 2477 gmin i okazuje się, że
w co piątej wójtem lub burmistrzem chce zostać tylko jedna osoba
. TVN 24 zwraca uwagę, że wcześniej również pojawiały się takie sytuacje, że zamiast wyborów w gminach odbywał się plebiscyt poparcia, jednak teraz skala tego zjawiska jest znacznie większa.
Komitety wyborcze miały czas do czwartku, by zarejestrować swoich kandydatów na wójtów burmistrzów i prezydentów miast. Dr Paweł Stępień, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego, który analizuje dane spływające do PKW, zwraca uwagę, że w większości miejsc, gdzie odbędą się plebiscyty, kandydaci otrzymają poparcie, ponieważ przegrane plebiscyty zdarzają się rzadko:
- Ze wszystkich 2477 gmin aż w 439 odbędą się plebiscyty, bo jest tylko jeden chętny do objęcia funkcji. Wybory dostaną więc kartę wyborczą, za pomocą której będą mogli zagłosować za, albo przeciwko kandydatowi - przekazuje.
- Mediana głosów w takich plebiscytach to około 85 procent głosów poparcia.
Przegrane plebiscyty zdarzają się ekstremalnie rzadko
- mówi politolog.
Jeśli okaże się jednak, że kandydat przegra plebiscyt, wówczas wójta czy też burmistrza wybiera rada gminy lub miasta. W tym wypadku wybór musi zapaść przy obecności przynajmniej 1/3 radnych. Co więcej, radni mogą wybrać osobę, która wcześniej kandydowała, ale nie uzyskała poparcia w plebiscycie.
Ekspert podkreśla, że skala tego zjawiska w tych wyborach jest niepokojąca:
-
To z pewnością niepokojące
. Miejmy nadzieję, że to się zmieni w kolejnych wyborach, bo wójtowie, burmistrzowie i prezydenci już nie będą ubiegać się o reelekcję. Będziemy mieli wybory w formule open race, to zawsze zwiększa liczbę kandydatów i zainteresowanie wyborami - mówi ekspert.
Z kolei politolog z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego dr Anna Materska-Sosnowska ocenia, że sytuacja ta "
nosi znamiona poważnego kryzysu demokracji
". Dodaje także, że można to także ocenić jako słabość opozycji:
- Oczywiście może być tak, że jakiś samorząd wykonuje swoje na tyle dobrze, że nikomu nie przychodzi do głowy, żeby cokolwiek zmieniać. Obawiam się jednak, że w istocie chodzi o coś innego - że obserwujemy konsekwencje faktu, że część samorządowców okopała się i zakorzeniła na tyle głęboko, że nikt nie próbuje nawet zagrozić ich pozycji - ocenia dr Materska-Sosnowska
- Opozycja została tak osłabiana przez rządzących, że nie jest w stanie nawet wykształcić kandydatów, którzy stanowiliby jakiekolwiek realne zagrożenie dla osób, które obecnie rządzą gminami czy miastami - dodaje.
Profesor Jacek Reginia-Zacharski, politolog z Uniwersytetu Łódzkiego wskazuje, że zjawisko utrwalania władzy jest szczególnie widoczne na niższych szczeblach administracji państwowej. Co więcej wskazuje, że
bierność wyborców w kontekście wyborów samorządowych może też wynikać z braku anonimowości
:
- Można powiedzieć, że im bliżej obywatela, tym zjawisko petryfikacji, utrwalenia władzy jest bardziej widoczne. Między innymi dlatego, że władza samorządowa, w przeciwieństwie do tej ogólnopolskiej to kwestie bardzo konkretne: drogi, chodniki, organizacja remontów. To coś bardziej odczuwalnego i namacalnego, niż kwestie światopoglądowe w dużej skali ogólności - mówi profesor Reginia-Zacharski.
- W małych społeczeństwach trudno się "schować". Niesubordynacja wobec władzy lokalnej może zostać zauważona i w jakiś sposób ukarana. A to nie jest czynnik, który sprzyja aktywności - dodaje.