W lipcu ubiegłego roku protest rozpoczęli policjanci
. Wówczas zaczęło się od niewystawiania mandatów.
Strajk jednak z czasem zaostrzył się
i funkcjonariusze postanowili "zadbać o swoje zdrowie"
Rozpoczęła się "psia grypa".
Ich śladem poszli sędziowie i nauczyciele,
którzy obecnie prowadzą protest i grożą jego zaostrzeniem.
Tym razem "psia grypa" zamieniła się w "grypę gołębi pocztowych".
Listonosze i pracownicy Poczty Polskiej przechodzą na zwolnienia lekarskie
. Akcja rozpoczęła się w poniedziałek.
Pracownicy pocztowi domagają się 1 tysiąca złotych brutto podwyżek, wypłacenie po 400 zł premii świątecznych za 2017 i 2018 rok, końca bezpłatnych nadgodzin oraz roznoszenia materiału reklamowych.
Żądają też zakazu organizowania imprez integracyjnych dla kierownictwa i dyrektorów ze środków Funduszu Socjalnego.
Według organizatorów akcji
liczba zwolnień pracowników pocztowych przekracza 40%.
Według informacji
Wyborczej
w Lewinie Brzeskim w pracy nie stawił się nikt.
Nie potwierdza tego Poczta Polska, która uważa, że poziom zwolnień jest podobny do tego w ubiegłym roku.
Za organizacją protestu stoi nieformalna grupa pracowników Poczty - Listonosze Polska
, która wiosną 2017 roku zorganizowała dwa duże protesty, po których z pracy zwolniono ich liderów.
-
Nie musimy oszukiwać lekarzy. Od dźwigania toreb każdy z nas ma problemy z kręgosłupem czy stawami
- powiedział
Wyborczej
Przemek, listonosz od 10 lat.
-
Jeśli chodzi o produkty reklamowe to nie robię tego, bo mi wstyd.
Wpychają nam mentosy, żarówki, pościel, portfele czy okulary i każą przy okazji sprzedawać adresatom. Jeśli cały urząd wyrobi normę, każdy dostaje 50 zł ekstra. Są naciski, żebyśmy kupili coś dla siebie, wtedy może się uda dobić do normy. Zainwestujesz 30 zł, dostaniesz 50.
To upokarzające
– mówi
Wyborczej
inny listonosz.
W ubiegłym tygodniu,
kiedy na grupie zrzeszającej listonoszy pojawiły się informacje o strajku, Poczta Polska zamieściła w intranecie informację dla pracowników,
w której ostrzega przed krytykowaniem warunków pracy i grozi zwolnieniami:
"
Komentowanie w internecie decyzji przełożonych czy warunków o pracy może być powodem uzasadnionego wypowiedzenia umowy o pracę. Internet nie jest przestrzenią, w której możemy czuć się bezkarni
".