Pod koniec kwietnia polskie władze poinformowały, że w miejscowości
Zamość niedaleko Bydgoszczy
znaleziono
"szczątki niezidentyfikowanego obiektu wojskowego"
, który miał tam spaść w połowie grudnia. W trakcie śledztwa okazało się, że jest to
rakieta.
Minister Obrony Narodowej przekazał też, że Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych nie poinformował go ani innych osób oraz służb o pojawieniu się w polskiej przestrzeni powietrznej niezidentyfikowanego obiektu.
Okazuje się, że miejsce, gdzie znaleziono rakietę, stało się
atrakcją turystyczną
. Co więcej, turyści zabierają z niego resztki rakiety, które zostały niezabezpieczone przez służby. O sprawie informuje Newsweek.
Dziennikarka tygodnika Małgorzata Święchowicz opisująca sprawę,
sama zebrała 122 kawałki rakiety:
"Stało się dla mnie jasne, że nie jest to zabezpieczone i lepiej je pozbierać" - opisuje kobieta.
Reporterka zaniosła pozbierane części obiektu wojskowego do najbliższej komendy powiatowej policji w Nakle nad Notecią. Policja jednak nie wiedziała, co ma z tym zrobić i nie podjęła się zabezpieczenia pozbieranych elementów rakiety:
"My tylko zabezpieczaliśmy teren. Wydaje mi się, że to by trzeba było dostarczyć żandarmerii, ale proszę poczekać" - opisuje historię.
Święchowicz relacjonuje, że na sośnie, którą wojsko ścięło, gdy podnosiło pocisk,
położono zwierzęcą czaszkę i przyczepiono tabliczkę:
"To miejsce upadku ruskiej rakiety oraz miejsce kompromitacji naszej obrony przeciwlotniczej".
Oprócz tego w lesie postawiono strzałki, które prowadzą turystów do miejsca, gdzie spadła rakieta.