fot. East News
W listopadzie Wirtualna Polska opublikowała materiał, z którego wynika, że jedna z firm wiceministra
Łukasza Mejzy
obiecywała
leczenie nieuleczalnie chorych
przy użyciu "pluripotencjalnych komórek macierzystych" - taka
terapia miała kosztować 80 tysięcy zł
.
Mejza przekonywał, że nie chciał na tym zarobić, a jedynie chciał pomagać ludziom chorym. W związku z wieloma krytycznymi głosami w ubiegłym tygodniu poinformował, że
idzie na bezpłatny urlop
, a tym samym zawiesza swój udział w Ministerstwie Sportu i Turystyki.
Okazało się, że zawieszenie w obowiązkach to nic nowego, ponieważ
Łukasz Mejza nieszczególnie przykładał się do pracy
w ministerstwie.
Posłowie Lewicy przeprowadzili kontrolę poselską w Ministerstwie Sportu i Turystyki, po której okazało się, że Łukasz Mejza od momentu, kiedy objął stanowisko wiceministra sportu, czyli
od 21 października, ani razu nie pojawił się w pracy
.
Co więcej, nie ma także śladu po jego działalności w resorcie:
-
Nie było dosłownie nic, nawet jednego dokumentu z podpisem wiceministra Mejzy
. Kompletne zero aktywności - przekazał poseł Maciej Kopiec.
Rzeczpospolita
zwróciła się do biura komunikacji w ministerstwie. Jego dyrektor Paweł Wochowski, przekazał, że "sekretarze stanu łączą pracę w ministerstwie m.in. z mandatem poselskim, więc ich aktywność wykracza poza pracę w resorcie":
- Poza tym pracują i zdalnie, i na miejscu. Każdy z ministrów ustala to indywidualnie. Nie odpowiadam za prowadzenie kalendarza ministrów - dodał.
Łukasz Mejza jak i Kamil Bortniczuk nie odpowiedzieli na komentarz dziennika.