Wczoraj o 14 białoruskiego czasu w Mińsku rozpoczął się
Marsz Wolności
przeciwników
reżimu Aleksandra Łukaszenki
. Pokojowa demonstracja zgromadziła - według zagranicznych agencji -
minimum 100 tysięcy ludzi
, a niektóre białoruskie media piszą nawet o 500 tysiącach.
To bezprecedensowa, największa manifestacja w historii kraju.
Białorusini żądają przede wszystkim dymisji Łukaszenki i przeprowadzenia nowych wyborów, uwolenienia więźniów politycznych i innych zatrzymanych w czasie kampanii wyborczej i protestów po wyborach.
Demonstranci szli po chodnikach, zatrzymując się przed przejściami dla pieszych, wiele osób było ubranych na biało, kobiety niosły kwiaty.
Nie było milicji
i - według relacji Biełsat TV - nie dochodziło do żadnych prowokacji.
- Mam 54 lata i czworo wnuków. W tym roku
po raz pierwszy poszłam na wybory, bo wcześniej nie uważałam tego za potrzebne
. Chcę wolnej Białorusi dla swoich wnuków - mówiła Radiu Swaboda jedna z uczestniczek marszu.
- Jestem przedszkolanką. Chcę Białorusi, w której nauczyciele nie muszą sami robić zabawek dla swoich dzieci. Pracownicy budżetówki boją się, że stracą pracę, jeśli pójdą na protest. Ale wszyscy chcemy zmian - mówiła inna.
Wielu Białorusinów niosło biało-czerwowo-białe flagi, mieszkańcy wschodnich dzielnic Mińska przynieśli
100-metrową flagę,
którą uszyły kobiety mieszkające przy stacji metra Wschód. Biało-czerwono-biała flaga, którą Białorusini przynoszą na protesty, to historyczna flaga Białorusi przyjęta w 1918 roku przez władze Białoruskiej Republiki Ludowej. Później była używana na emigracji, a od wielu lat jest symbolem walki o demokrację w kraju. Jak donosi Biełsat TV, takie
flagi szyje się teraz wszędzie, nawet w państwowych szwalniach
. W sklepach zaczyna brakować białego i czerwonego materiału.