W piątek po południu rozpoczęło się przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego przed sejmową komisją śledczą ds. Pegasusa. Podczas sprzeczki między prezesem PiS a posłem Witoldem Zembaczyńskim co najmniej kilka razy padło słowo "naleśniki".
Dyskusja rozpoczęła się od tego, że Kaczyński nie chciał złożyć pełnej przysięgi przed przesłuchaniem.
- Proszę się nie uchylać od złożenia przyrzeczenia - zaapelował Zembaczyński.
Prezes PiS poprosił posła o stosowanie słownictwa typowego dla Sejmu, jednak członek .Nowoczesnej stwierdził, że Kaczyński ma napisane "świadek" na kartce.
- Pan jest znany z pewnych rzeczy. No wie pan, jeżeli ktoś jest w stanie nawet
zrujnować naleśnikarnię
- wytknął mu przesłuchiwany.
W dalszej części rozmowy Jacek Ozdoba stwierdził, że Zembaczyński jest "bardzo wrażliwy z tą naleśnikarnią", a także nazwał go naleśnikowym "capo di tutti capi".
- Zaczyna to być
żenujące
. To nie przystoi - stwierdziła przewodnicząca komisji Magdalena Sroka.
Poseł .Nowoczesnej faktycznie w przeszłości prowadził naleśnikarnię, którą sprzedał innemu przedsiębiorcy, ponieważ "podjął decyzję o zmianie życiowych priorytetów". Poseł Suwerennej Polski Janusz Kowalski twierdzi natomiast, że jego biznes zbankurtował, a sprawa trafiła do Sądu Okręgowego w Opolu. Ostatecznie Kowalski otrzymał zakaz rozpowszechniania nieprawdziwych informacji i zobowiązał go do przeprosin.
Na samym początku posiedzenia komisji miała miejsce również inna zabawna sytuacja. Kaczyński nalewał wrzątek z metalowego dzbanka, który okazał się zepsuty. Prezes PiS walczył przez chwilę z przykrywką, która nie chciała się otworzyć, po czym zajrzał do wnętrza i
powąchał zawartość
.