Media nagłaśniają historię
Charlotte Bellis
- nowozelandzkiej dziennikarki, która była korespondentką Al Jazeery w Afganistanie. Kobieta zaszła w ciążę i
chciałaby wrócić do kraju
, aby tam urodzić dziecko.
Nowa Zelandia
odmawia jej jednak wstępu z powodu restrykcji związanych z pandemią. Póki co schronienia udzielili jej talibowie w Afganistanie.
Bellis swoją historią podzieliła się w
felietonie
, który opublikował portal New Zealand Herald. Wyjaśnia w nim, że o ciąży dowiedziała się we wrześniu podczas pobytu w
Katarze
, gdzie mieści się siedziba Al Jazeery, dla której pracuje. Prawie cały zeszły rok spędziła w Afganistanie, skąd relacjonowała upadek rządu i przejęcie władzy przez talibów. Opisuje, że informacja o ciąży była dla niej "jak cud", bo wcześniej lekarze zdiagnozowali, że nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Podkreśla, że ona i jej partner, fotograf
Jim Huylebroek
, współpracownik The New York Times, są bardzo szczęśliwi.
Dziennikarka
nie mogła jednak zostać w Katarze
, gdzie ciąża pozamałżeńska jest nielegalna. Opisuje, że starała się utrzymać ciążę w tajemnicy i skupić się na wyjeździe do Nowej Zelandii, która jednak wciąż miała bardzo restrykcyjne zasady wjazdu. Powracający obywatele muszą spędzić 10 dni w izolacji w
hotelach prowadzonych przez wojsko
(MIQ). Ponieważ chętnych jest - według rządu - za dużo, co jakiś czas odbywa się
"loteria"
, w której można wygrać miejsce w MIQ. W listopadzie Bellis zrezygnowała z pracy dla Al Jazeery. Jak opisuje, każdą wolną chwilę spędzała próbując wziąć udział w kolejnej loterii MIQ.
Pod koniec roku rząd ogłosił
stopniowe znoszenie restrykcji
.
"Wreszcie przyszła ulga. Rząd ogłosił, że Nowa Zelandia otworzy się dla obywateli pod koniec lutego. Idealnie. Byłabym w 29. tygodniu ciąży i zdążyłabym wrócić na czas przed majowymi narodzinami naszej córeczki. Cudzoziemcy będą wpuszczani od końca kwietnia, więc Jim też mógł być przy porodzie.
Zarezerwowaliśmy loty do domu
i znaleźliśmy położną w Christchurch" - pisze Bellis w felietonie.
Czas do powrotu do Nowej Zelandii Bellis postanowiła przeczekać w
Belgii
, rodzinnego kraju jej partnera. Zgodnie z przepisami jako obywatelka Nowej Zelandii mogła jednak spędzić w strefie Schengen tylko trzy miesiące. Jedynym krajem, do którego miała wizę, pozostał
Afganistan
.
Bellis zadzwoniła do
wysokich rangą talibów
, których poznała podczas pracy w Afganistanie, a oni obiecali, że zapewnią jej bezpieczeństwo i będzie mogła spokojnie urodzić dziecko.
"Wiesz, że umawiam się z Jimem z The New York Times, ale nie jesteśmy małżeństwem, prawda?" - relacjonuje rozmowę telefoniczną.
"Tak, tak, szanujemy was oboje i jesteście obcokrajowcami, to zależy od was". Nerwowo kontynuowałam: "Cóż, jestem w ciąży i nie mogę wrócić do Nowej Zelandii.
Jeśli przyjadę do Kabulu, czy będziemy mieli problem?
". "Możesz przyjechać i nie będziesz miała z niczym problemu. Nie martw się. Wszystko będzie dobrze" - usłyszała.
"Kiedy talibowie oferują tobie, niezamężnej kobiecie, bezpieczne schronienie, wiesz, że
twoja sytuacja jest pogmatwana
" - komentuje dziennikarka.
Wkrótce okazało się, że
Nowa Zelandia opóźnia ponowne otwarcie granic
. Bellis próbowała więc otrzymać zgodę na powrót do kraju w trybie "awaryjnym", dopuszczającym wyjątkowe sytuacje.
"Dostarczyliśmy opinie niezależnych ekspertów potwierdzających niebezpieczeństwa porodu w Afganistanie. Dołączyliśmy listy potwierdzające nasz związek, wyciągi bankowe, zaświadczenia o szczepieniach, plan podróży. W sumie 59 dokumentów do nowozelandzkich służb. 24 stycznia przyszedł e-mail, że
nasz wniosek o wjazd do Nowej Zalandii został odrzucony
" - pisze dziennikarka.
Bellis podkreśla, że boi się porodu w Afganistanie, rozwiązaniem nie jest też powrót do Belgii, bo tam nie ma ubezpieczenia zdrowotnego. Przyznaje, że po nagłośnieniu sprawy zajęli się nią m.in. politycy, otrzymała wiele wiadomości i
sprawa "wydaje się posuwać do przodu"
, jej wniosek o wjazd do Nowej Zalandii ma został rozpatrzony ponownie. Nagle służby bezproblemowo zatwierdzili wizę jej partnera i przywrócono jej wcześniej anulowany wniosek w systemie informatycznym.
Bellis przyznaje jednak, że to
preferencyjne traktowanie
nie jest powodem do radości.
"Mój prawnik, który reprezentował prawie 30 ciężarnych kobiet z Nowej Zelandii również odrzuconych przez system, powiedział, że nigdy nie widział takiego zwrotu akcji. Czy powinnam być wdzięczna, że uzyskujemy preferencyjne traktowanie a nasza sprawa idzie do przodu, bo biuro ministra usłyszało o nadchodzącym politycznym bólu głowy?".
"Decyzja o tym, kto może wjechać do kraju nie jest podejmowana na równych zasadach, w rozumowaniu brakuje etyki" - pisze, nawiązując do systemu loterii MIQ.
"Płacący podatki Nowozelandczyk nie może wrócić do domu.
Czy to Igrzyska Śmierci?
" - zastanawia się.
"Tego ranka, kiedy zostaliśmy odrzuceni, szlochałam w oknie z widokiem na pokryte śniegiem dachy Kabulu. Bolało mnie nie tyle rozczarowanie czy niepewność, ale wielkie nadużycie zaufania. Że w potrzebie rząd Nowej Zelandii powiedział, że nie jestem mile widziana. Wróciłam wtedy myślami do sierpnia, kiedy
pytałam talibów, co zrobią, aby zapewnić prawa kobiet i dziewcząt
. A teraz - co brutalnie irocznicze - zadaję to samo pytanie mojemu rządowi".