W piątek na krakowskich ulicach pojawiła się
furgonetka anty-LGBT Fundacji Pro-Prawo
do życia, z której głośników emitowano homofobiczne hasła, m.in. o dzieciach będących ofiarami homoseksualnych pedofilów. Furgonetka jeździła po mieście dziewięć godzin
eskortowana przez policyjne radiowozy
. Widziana była również w sobotę.
Jedno z nagrań udostępniła
Magdalena Dropek
, z Fundacji Równość, asystenka w biurze poselskim Macieja Gduli.
Oznaczana na zdjęciach
Małopolska Policja
tłumaczyła w komentarzach, że
zabezpiecza jedynie zgromadzenie publiczne
.
Jak dowiedziała się
Gazeta Wyborcza
, przejazd furgonetką rzeczywiście został zgłoszony w Urzędzie Miasta jako zgromadzenie publiczne.
Miasto nie musiało wyrażać zgody
, mogło jednak zakazać zgromadzenia. Tak jakiś czas temu zrobił urząd miasta w Poznaniu. O policyjne zabezpieczenie przejazdu w Krakowie poprosili natomiast organizatorzy.
- To zgromadzenie publiczne zostało zgłoszone w formie przejazdu określoną trasą Krakowa.
Urząd Miasta nie zakazał jego przebiegu - zatem mogło się odbyć, w tej właśnie formie
- tłumaczy w rozmowie z
Wyborczą
mł. insp. Sebastian Gleń
- Z reguły zabezpieczamy wszystkie zgromadzenia, gdy ktoś o to wnosi. Nadto, w tym przypadku istniała możliwość, bazując na doświadczeniach z kraju, że osoby antagonistycznie nastawione mogą zakłócać jego przebieg.
Naszym celem podczas tego zabezpieczenia było zapewnienie bezpieczeństwa i porządku publicznego, zapobieganie aktom agresji
- dodaje.
W sprawie interweniował już senator
Bogdan Klich
, który zwrócił się do prezydenta i wiceprezydenta miasta o podjęcie działań. Zostało ono przekazane do wydziału zarządzania kryzysowego. Tymczasem wiceprezydent Krakowa,
Andrzej Kulig
tłumaczy, że choć uważa treści na furgonetce za haniebne, to
"mieszczą się one w pojęciu wolności wypowiedzi"
. W jego ocenie zakaz przejazdu furgonetki nie jest rozwiązaniem, ponieważ to
"prosta droga do wprowadzenia cenzury".