
fot. Google Maps / Facebook Damian Żurawski
W sieci szeroko udostępniane jest zdjęcie
kobiety, która osłania ranną sarnę własnym ciałem
. Według informacji w mediach społecznościowych, spędziła tak dwie godziny, zanim do zwierzęcia przyjechała pomoc. Jak ustaliła
Gazeta Lubuska
, do sytuacji doszło w
Zielonej Górze
, a sprawa wywołała tam wiele komentarzy. Prezydent miasta już zapowiedział zmiany w zakresie opieki nad zwierzętami.
Do zdarzenia doszło kilkanaście dni temu przy ulicy Wrocławskiej w okolicy cmentarza. Jedną z osób, która zatrzymała się przy rannej sarnie była Katarzyna Świerczyńska. Kobieta wracała z mężem z Nowej Soli, gdy zauważyła zwierzę i leżącą obok niej młodą dziewczynę.
- Powiedziałam do męża: zawróć, bo sarna leży. Zobaczyliśmy, jak dziewczyna ogrzewa ją swoim ciałem. Wyciągnęłam z auta koc. Jakiś chłopak dał kurtkę. Przyjechała policja, powiedzieli, że powiadomią odpowiednie służby. Dwie godziny czekaliśmy na zimnie. Było nas siedmioro osób.
Nawet karetka się zatrzymała, bo nie wiedzieli, co się stało, a zobaczyli ludzi przy ulicy. Dali nam koc termiczny.
Przykryłam tę dziewczynę i sarenkę - relacjonuje w rozmowie z
Gazetą Lubuską
.
Jak opowiada, trudno było znaleźć jakąkolwiek pomoc. Straż miejska już nie pracowała, żadna z otwartych lecznic dla zwierząt nie mogła udzielić pomocy. W końcu po ponad dwóch godzinach na miejsce przyjechał samochód Ośrodka Rehabilitacji Dzikich Zwierząt z Nowej Soli, który zabrał ranne zwierzę.
Jak informuje
Gazeta Lubuska
,
sarna wydobrzała i już wróciła na wolność
. Sprawa jednak wywołała wiele
komentarzy
, a zdjęcie kobiety ogrzewającej sarnę pod kocem termicznym błyskawicznie rozeszło się w mediach społecznościowych.
Sytuacja wywołała jednak w Zielonej Górze
dyskusję
o braku zorganizowanej pomocy dla dzikich zwierząt.
- Stwierdziłam, że tak nie może być i sprawę trzeba nagłośnić. Przecież to zawsze może się zdarzyć, że ktoś potrąci zwierzę na drodze. Co wtedy robić? Ta sarna była w dobrym stanie, ale co jakby konała? Siedzi pani przy niej i patrzy jak umiera, bo nie ma do kogo zadzwonić po pomoc - mówi Katarzyna Świerczyńska.
Kobieta wystosowała do prezydenta miasta trzy pytania, m.in. dotyczące tego, czy Zielona Góra ma jakąś
umowę
z lecznicą bądź ośrodkiem, który powinien udzielić pomocy w takiej sytuacji i tego, jak zorganizowana jest pomoc dzikim zwierzętom.
Prezydent miasta podczas piątkowej konferencji prasowej podkreślał, że Zielona Góra ma do nadrobienia "deficyty", również w zakresie opieki nad zwierzętami.
- Dzisiaj będę podpisywał umowy z sąsiednimi gminami, które nie mają schronisk dla bezdomnych zwierząt, aby było współfinansowanie, bo miasto będzie sprawcze i będzie się opiekowało bezdomnymi zwierzętami. Tę sytuację regulujemy. To są deficyty z poprzednich lat, które dzisiaj naprawiamy - mówił
Marcin Pabierowski
cytowany przez
Gazetę Lubuską
.
- Zobowiązałem już odpowiednie departamenty, aby również aktywowały opiekę nad dzikimi zwierzętami oraz przede wszystkimi nad zwierzętami gospodarskimi. Te sprawy w końcu będą uregulowane. Podpisujemy umowę z lekarzem weterynarii. Zapominamy o tym, co było w przeszłości.
Mamy nowe otwarcie, jeśli chodzi o opiekę nad zwierzętami.
Prezydent obiecał też, że zostanie zaktualizowany numer telefonu, pod który będzie można dzwonić w takich sytuacjach.