Olena i Vadim Kopyshchyk
wraz z dziesiątką swoich dzieci przyjechali do Polski w 2015 r.
Zamieszkali w Legnicy gdzie kupili i wyremontowali mieszkanie.
Rodzina pochodzi
z miejscowości położonej niedaleko Krymu.
Gdy wybuchła wojna,
zdecydowali się sprzedać cały swój majątek i uciekać do Polski.
Olena w rozmowie z Wirtualną Polską wspomina, jak przy remoncie pomagali im sąsiedzi.
- Znajomy pożyczył nam nawet swój samochód. Jeździliśmy nim przez rok.
Dzieci szybko zaaklimatyzowały się w szkole. Znajomi zapraszali je do siebie i pomagali w pracach domowych. Spotkaliśmy się z ogromną życzliwością
- mówi kobieta.
Olena
postanowiła się dokształcić i zrobiła kurs technika rachunkowości i rozpoczęła
pracę jako księgowa
, a
Vadim
zatrudnił się w
warsztacie samochodowym.
Najstarsza córka dostała się na studia na filologię angielską.
Spokojne życie rodziny przerwał jednak
pierwszego października funkcjonariusz Straży Granicznej, który poinformował Olenę i Vadima, że w czerwcu muszą opuścić Polskę.
Według funkcjonariusza powodem deportacji jest
"brak asymilacji, stwierdzony na podstawie wywiadu środowiskowego"
. Straż graniczna
miała pytać sąsiadów Kopyshchyków o to, czy spotykają się z ukraińską rodziną na kawę.
- Czytałem dokumenty ze straży granicznej, powodem braku asymilacji miało być to, że nie chodzą do sąsiadów na kawę - powiedział WP Piotr Budzianowski z Legnicy, kapelmistrz z Dziecięco-Młodzieżowej Orkiestry Dętej, w której występują najmłodsze córki państwa Kopyshchyk.
Przez decyzję Straży Granicznej
rodzinie zaczyna brakować jednak pieniędzy ponieważ w związku z procedurą deportacji małżeństwo dostało zakaz pracy w Polsce.