Jak podaje
Gazeta Wyborcza
,
agencja rekrutacyjna Enjoy Work przez dwa miesiące nie wypłacała pensji 30 pracownikom
zatrudnionym w fabryce przetwórstwa mięsnego w Śmiglu, 60 km od Poznania. Kiedy ci postanowili się zbuntować,
pracodawca wezwał policję i wyeksmitował ich z mieszkań pracowniczych
. Zatrudnieni pochodzili z różnych krajów afrykańskich, którzy przylecieli do Polski na studia ze względu na stosunkowo niskie czesne i koszty życia.
Pracownicy zatrudnieni przez agencję pracy tymczasowej stanowczo
odmówili opuszczenia lokalu dopóki nie otrzymają należnego im wynagrodzenia
. Obie strony zgłosiły sprawę policji. Ta z kolei poradziła pracownikom, by skierowali sprawę do sądu, jednak jeżeli zostaną w lokalach kolejny dzień, to funkcjonariusze będą kontynuować eksmisję.
- Mówiąc, że osoby na wizach tymczasowych, które nie mają zagwarantowanego zatrudnienia, muszą opuścić miejsce zamieszkania,
agencja zwyczajnie kłamała i żerowała na niewiedzy
tych, którzy nie orientują się w polskim systemie prawnym. Zgodnie z przepisami tarczy antykryzysowej takie działania są nielegalne i do zakończenia epidemii nie można ludzi eksmitować po prostu na bruk - mówił
Michał Sobol, członek Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów
, do którego zgłosił się jeden z protestujących pracowników.
Enjoy Work zorganizowało
transport dla studentów na dworzec kolejowy do Kościana
, gdzie każdy miał otrzymać po 100 zł na bilet. Propozycja była dobrowolna.
Zgodziło się 27 osób, pozostali trzej pracownicy zobowiązali się podjąć pracę następnego dnia
- w ramach rekompensaty otrzymali po 500 zł, a pozostałą część pensji mieli dostać “najszybciej jak się da”.
- Usłyszeliśmy:
macie pięć minut na podjęcie decyzji
. Gdy próbowaliśmy nagrać zdarzenie albo robić zdjęcia, to straszono nas, że to nielegalne i pójdziemy do więzienia - relacjonował jeden z poszkodowanych.
12 marca aktywiści z Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów odwiedzili nocleg w Śmigle wraz z dziennikarzami Gazety Wyborczej. Na miejscu okazało się, że
studenci mieli nie tylko skandaliczne warunki w mieszkaniach, ale także byli zatrudnieni w ramach tak zwanej umowy śmieciowej
.
- My mieliśmy sami opłacić koszt przylotu, a agencja miała zagwarantować zakwaterowanie. Na miejscu okazało się, że są to niskiego poziomu hotele robotnicze, w których
pod sufitem wisiała goła żarówka na kablu, a brudne ściany miejscami były pokryte grzybem
- mówił pracownik.
Ze względu na bezpieczeństwo, studenci wolą nie upubliczniać swoich wizerunków. Ponadto,
przedstawiciele agencji zapowiedzieli konsekwencje
wynikające ze skontaktowania się z aktywistami oraz prasą.