Protesty w Hong Kongu
trwają już jedenaście tygodni, a ich ostatnie dni wskazują na coraz większą eskalację konfliktu. Na początku tygodnia protestujący w odpowiedzi na rosnącą brutalność policji
zablokowali międzynarodowe lotnisko
, a media informowały o
mobilizacji chińskich wojsk
na granicy z Hong Kongiem.
Protesty w Hong Kongu to jednak nie tylko walki na ulicach, ale i ogromna
wojna na dezinformację w sieci
. W internecie codziennie pojawiają się kolejne propagandowe wiadomości i
fake newsy
, wszystkie o podłożu politycznym, które dodatkowo eskalują konflikt.
CNN jako przykład podaje historię z 21 lipca, kiedy w dzielnicy Yuen Long przeciwnicy protestów zaatakowali demonstrantów. Jedną z poszkodowanych w starciach
miała być kobieta, która w wyniku ataku poroniła
. Zdjęcia i filmy, na których ją widać, nasiliły oburzenie i sprzeciw wobec przemocy i brutalności chuliganów i bezczynności służb.
Szybko pojawiły się jednak głosy, że
kobieta tak naprawdę nie była w ciąży
, a poronienie było fake newsem. Media wciąż nie są pewne, co w tej historii rzeczywiście było prawdziwe.
"W Hong Kongu w zasadzie nie da się uniknąć dezinformacji" - pisze CNN. Codziennie w metrze
dziesiątki fake newsów są anonimowo przesyłane na telefony mieszkańców
poprzez AirDrop. Pogłoski i spekulacje publikowane są też na Facebooku, Twitterze i Instagramie oraz udostępniane w aplikacjach do przesyłania wiadomości, takich jak WhatsApp i Telegram.
Jedna z grafik krążąca wśród mieszkańców wyjaśniająca rzekomą rolę Pekinu w protestach.
Pogłoski, które są rozpowszechniane,
opierają się na lęku i paranoi
, ale w obliczu aktów przemocy i chaosu, który panuje w mieście, już niemal wszystko wygląda wiarygodnie. Informacje, nawet gdy potem okazują się fałszywe, i tak
pogłębiają nieufność protestujących
do lokalnej administracji, służb i siebie nawzajem.
Jeden z viralowych tweetów, który pojawił się w sieci 5 czerwca informował, że
chińskie wojsko ma zamiar przekroczyć granicę Shenzhen z Hong Kongiem
, aby przeprowadzić akcję podobną do tej z placu Tiananmen. Pokazano też film pokazujący wojskowe pojazdy na stacji kolejowej. Jednak znak na stacji wskazywał, że nie jest to wcale stacja w Shenzhen a prawdopodobnie w Longyan w prowincji Fujian, ponad
500 kilometrów
od Hong Kongu.
Zanim jednak ktoś zwrócił na to uwagę, wideo miało już 850 tysięcy wyświetleń i 8 tysięcy retweetów.
Viralowe stają się też wiadomości, które mają dowodzić
ingerencji USA w przebieg wydarzeń w Hong Kongu
. Wśród przeciwników protestu krążyła m.in. mapka spisku pokazująca, jak agencje rządowe USA rzekomo finansują protestujących. Udostępniano też zdjęcia
"tajnych agentów CIA",
odpowiedzialnych za organizację zamieszek.
Krążąca w sieci "mapa spisku" pokazująca, jak agencje rządowe USA wpływają na protesty w Hong Kongu.
Jak zauważa profesor
Masato Kajimoto
z uniwersytetu w Hong Kongu, który specjalizuje się w dezinformacji, jest ona nie tylko
przejawem spolaryzowanego społeczeństwa
, ale dodatkowo ją pogłębia. Polaryzacja z kolei napędza dezinformację, więc "odżywiają się wzajemnie, w błędnym, samonapędzającym się cyklu".
-
Ludzie wierzą w to, w co chcą wierzyć i odrzucają to, w co nie chcą wierzyć, niezależnie od dowodów
. Jest to szczególnie prawdziwe w czasach kryzysu i obliczu zagrożenia, kiedy ludzie kurczowo trzymają się swoich przekonań - tłumaczy Kajimoto.
Dezinformacja pogłębia też istniejący od lat rozłam ideologiczny. Gwałtowne starcia stają się "nową normą”" nie raz zwracając rodziców przeciwko dzieciom czy przyjaciół przeciwko przyjaciołom. Przede wszystkim jednak stawiają
młodzież przeciwko rządowi
, bo protestują głównie młodzi ludzie, którzy obawiają się wchłonięcia Hong Kongu przez Chiny. Wielu z nich martwi się
granicą 2047 roku
, kiedy to ma wygasnąć model “jednego kraju z dwoma systemami”. Wedle doktryny Hong Kong zostanie wtedy w pełni zjednoczony z Chinami.
Polaryzacja podsyca też
nieufność do mediów
, która wśród mieszkańców Hong Kongu drastycznie spada. Brak wiary w obiektywizm lokalnych mediów dodatkowo sprawia, że ludzie chętniej szukają informacji w mediach społecznościowych, otwierając przestrzeń dla fake newsów i dezinformacji.
CNN zauważa, że
fake newsy bazujące na strachu i silnych emocjach mogą doprowadzić do tragedii,
zwłaszcza gdy zawierają np. nawoływanie do zemsty czy odwetu. Serwis przypomina sytuację z 2018 roku, kiedy to w Indiach doszło do
zabójstwa w wyniku linczu
, wywołanego plotkami o uprowadzeniu dziecka rozpowszechnianych przez WhatsApp. W zeszłym roku aktywiści społeczni ostrzegali też, że posty na Facebooku i wiralowe fałszywe zdjęcia
"wspomagają" ludobójstwo w Mjanmie
.