Kaciaryna Andrejewa i Daria Czulcowa, fot. East News
W czwartek
sąd w Mińsku
skazał
dwie dziennikarki Biełsatu Kaciarynę Andrejewą i Darię Czulcową
na
dwa lata
pozbawienia wolności za
"organizację zamieszek"
. Dziennikarki zostały zatrzymane po tym, jak
relacjonowały akcję upamiętniającą zabitego zwolennika opozycji Ramana Bandarenkę
.
Akt oskarżenia w sprawie dziennikarek przygotowała 22-letnia prokurator, która jeszcze w 2019 roku była stażystką. Podczas procesu prezentowano fragmenty relacji z akcji upamiętniającej Ramana Bandarenkę. Kobiety relacjonowały interwencje funkcjonariuszy i zatrzymania demonstrantów.
Po rozpędzeniu protestujących przez milicję funkcjonariusze wkroczyli do mieszkania, z którego kobiety relacjonowały akcję. Wówczas zostały zatrzymane.
Andrejewa i Czulcowa od listopada przebywają w areszcie
.
Oskarżyciele twierdzą, że kobiety podczas protestów
wyszły na ulicę
i miały w ten sposób
zablokować przejazdy miejskich autobusów
. Oprócz tego ich wyjście miało
zachęcić
inne osoby biorące udział w akcji do
wychodzenia na ulicę
. W związku z tym odpowiadają one za "organizację niepokojów społecznych".
Choć oskarżone
nie przyznały się do winy
, to zapłaciły 16 tys. Minsktransowi za straty. Oprócz kary więzienia, sędzia Natalla Buhuk nakazała także
konfiskatę sprzętu technicznego
, z którego korzystały dziennikarki oraz zniszczenie ich osobistych notatników i innych przedmiotów.
Kaciaryna Andrejewa przed ogłoszeniem wyroku wygłosiła przemowę:
"
Mam 27 lat, 6 z nich poświęciłam swojej ukochanej profesji - dziennikarstwu
. Latem z reporterki stałam się korespondentką z miejsc konfliktu.
Za każdym razem ryzykowałam w pracy nie tylko swoją wolnością, ale też zdrowiem i życiem
. Dla mojej rodziny oznaczało to, że kiedyś mogę nie wrócić do domu. Mimo to szłam w samo serce wydarzeń, by pokazać je widzom. Udawało mi się unikać gumowych kul i dalej prowadzić relację, wykonywać swój zawodowy obowiązek. Moim kolegom mniej się poszczęściło. Byli kopani w brzuch, łamano im nosy, strzelano do nich z kilku metrów. I do dziś nie wszczęto żadnej sprawy karnej za przemoc wobec dziennikarzy i pokojowych demonstrantów" - mówiła dziennikarka.
"11 listopada 31-letni Raman Bandarenka został zabity za to, że nie pozwolił nieznajomym zrywać biało-czerwono-białych wstążek z placu zabaw. 15 listopada ludzie oburzeni tym złem wyszli przeciw niemu zaprotestować. Wydarzenia na "Placu Zmian" pokazywałam na żywo w telewizji Biełsat. Za to wtrącono mnie za kraty na podstawie zmyślonego, sfabrykowanego aktu oskarżenia.
Przedstawione w sądzie dowody w pełni świadczą o mojej niewinności.
Nie organizowałam działań, które poważnie naruszają porządek, nie nakłaniałam nikogo do łamania prawa i sama nie popełniłam przestępstwa. I to jest oczywiste dla absolutnej większości obecnych na tej sali. Wysoki Sądzie, wydaje mi się, że najczęściej do tej klatki trafiają ludzie, którzy doznali życiowego fiaska. Ale dziś tak nie jest.
Ja mam młodość, ukochany zawód, sukcesy, sławę i najważniejsze - czyste sumienie.
I swoje siły chcę skierować wyłącznie na służbę Białorusi.
Białorusi, w której nie będzie miejsca dla represji politycznych, gdzie nie będzie prześladowań za rzetelne dziennikarstwo, za prawdę
. Ja nie proszę,
ja żądam uniewinnienia i uwolnienia mnie i moich kolegów
. Wolność dla Darii Czulcowej, Wolność dla Kaciaryny Barysiewicz. Wolność dla Ihara Łosika. Wolność dla Ałły Szarko. Wolność dla Julii Słuckiej i dla setek więźniów politycznych. Dziękuję" - dodała.