fot. East News / Instagram @slawek_muturi / screen: www.forbes.pl
Sławek Muturi,
"inwestor" nazywany w mediach "królem wynajmu",
opowiedział magazynowi
Forbes
o tym, jak uzyskał
wolność finansową dzięki skupowaniu mieszkań
. Początkowo planował być właścicielem pięciu nieruchomości, jednak jego spółka, Mzuri, zarządza obecnie
10 tys. różnych mieszkań
. Pierwsze lokum kupił w 1998 roku.
Jak tłumaczy, w 1995 postanowił, że od 2013 roku nie będzie musiał pracować, bo
stały dochód zapewnią mu czynsze
z mieszkań, które będzie wynajmował. "Każde po 200 dolarów i będzie miał 1 tys. dolarów na życie", tłumaczy. Przyznał jednak, że niedługo później podniósł ten cel do 20 nieruchomości, "a potem już poszło".
- Notarialnie kupowałem u zaprzyjaźnionej pani notariusz, miałem co 40 minut umówione podpisywanie aktów. To nawet zabawnie wyglądało, bo jak przyjeżdżałem, stała już kolejka sprzedających, nawet całe rodziny, i wszyscy sprzedawali tylko mi - wspomina Muturi.
Mówi o czasach, gdy w Łodzi zdarzało mu się
kupować 10 mieszkań tygodniowo
. Wtedy kawalerki kosztowały 25-35 tys. zł "za sztukę", do czego doliczano 10% zaliczki. Pieniądze na zakup pierwszych mieszkań miał ze sprzedaży swojej firmy konsultingowej oraz z pracy w firmie doradczej Arthur Andersen, gdzie po awansie "był w stanie za jedną pensję kupić dwie kawalerki".
Ostatecznie Sławek Muturi zamierzoną wolność finansową osiągnął nie w 2013 roku, ale 4 lata wcześniej. Jak mówi, nie lubi miana "polskiego króla najmu", ponieważ uważa się za skromnego człowieka i nie przyznaje się do liczby posiadanych mieszkań.
- Unikam odpowiedzi wprost na to pytanie, bo w Polsce nie do końca jest to dobrze widziane, w odróżnieniu na przykład od Stanów Zjednoczonych, gdzie ludzie otwarcie chwalą się swoimi sukcesami i majątkiem - wyznaje Muturi w rozmowie z
Forbesem
.