W czwartek w
Reykjaviku
w wyniku
pożaru budynku mieszkalnego dla tymczasowych pracowników zmarło trzech Polaków
. Jak podawały islandzkie media, w domu zameldowane były 73 osoby, w tym 28 Polaków, 28 Łotyszy, a także Litwini, Rumuni i jedna osoba z Hiszpanii. W momencie wybuchu pożaru w budynku było około 10 osób, niektórzy uratowali się, skacząc z okien. Akcję gaśniczą przez ponad 12 godzin prowadziło
60 strażaków
. Śledztwo w sprawie przyczyn pożaru prowadzi policja.
W niedzielę w stolicy Islandii zorganizowano
demonstrację
, wzięło w niej udział około
300 osób,
w tym parlamentarzyści i burmistrz Reykjaviku, a przede wszystkim imigranci i mieszkający na Islandii Polacy. Demonstracja rozpoczęła się pod parlamentem, następnie przeszła pod zgliszcza spalonego domu, tam złożono kwiaty.
Uczestnicy demonstracji zwracali przede wszystkim uwagę na
wykorzystywanie imigrantów
. Jak podkreślali w rozmowie z mediami, o
złym stanie technicznym spalonego domu
wszyscy wiedzieli od lat. Lokalne media przypominają, że na złe warunki mieszkaniowe lokatorzy skarżyli się już w 2015 roku.
-
O pożarze nie można mówić jako o wypadku, tylko o zabójstwie przez zaniedbanie
. O tym budynku od lat wiedzieli wszyscy, od związków zawodowych po władze miasta. Nikt z tym nic nie zrobił - mówiła w rozmowie z PAP Polka,
Wiktoria Joanna Ginter
, działaczka na rzecz imigrantów.