Protest w Bangkoku, 15.10.2020, fot. East News.
Antyrządowe protesty
, które od lipca trwają w Tajlandii, stają się coraz intensywniejsze. W Bangkoku codziennie gromadzą się dziesiątki tysięcy osób, żądających przede wszystkim
dymisji premiera Prayuth Chan-o-cha
, ale również głębokiej reformy monarchii i wprowadzenia pełnej demokracji. W protestach biorą udział przede wszystkim młodzi ludzie, a liderkami coraz częściej są kobiety.
Więcej o genezie protestów pisaliśmy tutaj:
Podczas protestów dochodzi jednak do zamieszek i zatrzymań, a relacjonujący je dziennikarze coraz częściej
porównują je do protestów w Hong Kongu
. W czwartek rząd ogłosił nadzwyczajny dekret
zakazujący organizowania protestów
oraz pozwalający na aresztowanie demonstrantów bez nakazów i konfiskowania ich telefonów. Rząd blokuje też kolejne kanały komunikacji protestujących, w tym grupy na Facebooku.
Mimo zakazu demonstranci wciąż gromadzą się na ulicach Bangkoku, a także w centrach handlowych i hotelach. Jedna z manifestacji próbowała kilka dni temu zablokować przejazd króla i królowej. Dwie osoby zostały zatrzymane.
Premier
Prayuth Chan-o-cha,
przywódca przewrotu wojskowego z 2014 roku zapowiada jednak, że
nie poda się do dymisji.
Dziś rano zwołał nadzwyczajne posiedzenie rządu, po tym, jak w czwartek wieczorem na ulicach Bangkoku odbył się prawdopodobnie największy protest.
-
Nie odejdę
- zapewnia w rozmowie z mediami. - Sytuacja stała się gwałtowna, zastosowaliśmy dekret awaryjny, będzie funkcjonował tak długo, jak będzie to konieczne - podkreśla.