Po wczorajszym przyjęciu przez Sejm
nowelizacji zapewniającej podwyżki posłom, ministrom, prezydentowi i premierowi
, głos zabierają kolejni parlamentarzyści.
Barbara Nowacka
, która głosowała za podwyżkami, na Facebooku tłumaczy, że były one po prostu potrzebne, a
"na taką decyzję nigdy nie ma dobrego momentu"
.
"Poparliśmy podwyżki, gdyż uważamy, że
zmiany systemowe w wynagradzaniu osób sprawujących funkcje publiczne są niezbędne
. Kraj, w którym wiceminister finansów zarabia 7 tys. zł, a firmy mogą sobie kupić dowolnego posła czy radnego za 2 tys. zł miesięcznie,
to kraj galopujący w stronę korupcji
" - pisze Nowacka.
Dodaje, że jej klub "znał ryzyko", a teraz dostaje groźby.
"Przyjmując te systemowe rozwiązania znaliśmy ryzyko, jakie niesie powiązanie z bieżącą polityką. Teraz dostajemy nie tylko pytania czy krytykę, ale wyzwiska i groźby. Szczególnie dziwi mnie takie zachowanie ze strony osób, które deklarują nawołują do przejrzystości instytucji publicznych".
"Kapitał polityczny na tej sytuacji zbijają zaś populiści.
My nie jesteśmy populistami.
Uważamy, że sprawne państwo to państwo z transparentnym finansowaniem partii i zarobkami powiązanymi wskaźnikowo. Jego elementem jest przejrzysty system wynagrodzeń urzędników państwowych i osób sprawujących funkcje publiczne. I to jest właśnie wprowadzane".
Według przyjętej w ekspresowym tempie nowelizacji
pensje posłów wzrosną o 40%
, a
premiera i prezydenta o 100%
. Projekt poparła zdecydowana większość Sejmu, choć w klubach - poza Konfederacją, która głosowała przeciwko -
nie było jednomyślności
. W PiS dwóch posłów wstrzymała się od głosu, a siedmiu nie głosowało, w Koalicji Obywatelskiej przeciwko zagłosowało natomiast 9 posłów, a w Lewicy 7.
Przypomnijmy, że w wielu krajach od początku pandemii wysocy urzędnicy państwowi
obniżają swoje pensje
. Na taki krok zdecydowano się m.in. w
Nowej Zelandii
, ale również dużo bliżej - w
Czechach
.