Dziś o 10 odbyła się
konferencja prasowa
w Narodowym Banku Polskim dotycząca
"polityki kadrowej i płacowej"
. To efekt medialnych doniesień w sprawie
wysokich zarobków "faworytek" prezesa Adama Glapińskiego
. Jedna z nich, pełniąca funkcję dyrektora Departamentu Komunikacji i Promocji NBP, według doniesień Wyborczej, ma zarabiać
65 tys. zł miesięcznie
.
Później pojawiły się informacje, że kwota ta może być dużo wyższa i wynosić nawet 80 tysięcy zł miesięcznie.
Na konferencji zwołanej przez Glapińskiego
on sam się nie pojawił
. Nie było też żadnej z jego "faworytek". Sprawę wyjaśniały zastępca dyrektora w Departamencie Kadr w NBP
Ewa Raczko
i
Dorota Szymanek
, dyrektor Departamentu Prawnego.
Podczas spotkania z dziennikarzami nie padły żadne konkretne odpowiedzi.
Raczko poinformowała, że zarobków Martyny Wojciechowskiej nie poda
.
- Mogę powiedzieć, powtórzyć, nie zarabia rewelacyjnych 65 tys. zł. Tego typu zarobki występują, ale na stanowiskach prezesów. Jest hierarchia.
Pani Wojciechowska może być w grupie lepiej zarabiających osób i tyle
- wyjaśniła.
Jak twierdzi,
przeciętne wynagrodzenie
brutto w banku na stanowisku dyrektora w 2018 roku wyniosło
36 tys. zł
.
- Wynagrodzeń w NBP
nie powinno się porównywać z płacami sektora publicznego
- tłumaczyła. Podkreśliła też, że zarobki pracowników NBP nie są finansowane z budżetu państwa. Dodała też, że w NBP nie ma "asystentek prezesa". Są za to "asystenci" - to stanowisko, które przypada "świeżakom" w NBP.
Wczoraj podczas konferencji prasowej prezydent
Andrzej Duda
powiedział, że zazdrości Wojciechowskiej zarobków, ale
aktualna wysokość płac w NBP została ustalona przez Marka Belkę
, poprzedniego szefa banku centralnego. Jak ustalili jednak dziennikarze Polsatu, dyrektor komunikacji w kadencji Belki zarabiał
23 tys. zł brutto
.
Sam Belka w rozmowie z TVN24 przyznał, że
dyrektorzy za jego czasów zarabiali dobrze, ale "o połowę mniej"
.