W sobotę wieczorem w
Gruzji
odbył się kolejny
protest przeciwko ustawie o "agentach zagranicznych"
, która w poniedziałek znów trafi pod obrady parlamentu. Na ulice Tbilisi wyszło ponad 50 tysięcy ludzi z flagami Gruzji i Unii Europejskiej. Premier zapowiada jednak, że prace nad ustawą będą kontynuowane, a za protesty odpowiadają "nieświadomi" młodzi ludzie.
Ustawa, przeciwko której Gruzini protestują już od roku, zakłada, że wszelkie organizacje czy media, których co najmniej 20% finansowania pochodzi z zagranicy, musiałyby rejestrować się jako "zagraniczni agenci". Potocznie nazywana jest
"rosyjską"
, bo zbliżona jest do prawa, które w Rosji pozwala na represje polityczne.
Szerzej pisaliśmy o tym tutaj:
W piątek premier Gruzji Irakli Kobachidze zapowiedział, że mimo protestów prace nad ustawą będą kontynuowane. W poniedziałek w parlamencie ma odbyć się
trzecie i ostatnie czytanie projektu
. W odpowiedzi w sobotę na ulicach Tbilisi znów odbyła się duża demonstracja.
Według agencji AFP w proteście udział wzięło ponad
50 tysięcy ludzi
. Na ulicach widać było flagi Gruzji i Unii Europejskiej, demonstrujący skandowali "Tak dla Europy, nie dla Rosji".
- Musimy chronić naszą europejską przyszłość i naszą wolność - mówiła w rozmowie z AFP 39-letnia Mariam Meunrgia.
- Nie musimy wracać do Związku Radzieckiego - dodała 38-letnia nauczycielka Lela Tsiklauri.
Projekt gruzińskiej ustawy spotkał się z krytyką
ONZ, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych
.
"Jesteśmy głęboko zaniepokojeni zagrożeniem dla demokracji w Gruzji. Gruzińscy parlamentarzyści stoją przed krytycznym wyborem: czy poprzeć euroatlantyckie aspiracje narodu gruzińskiego, czy też przyjąć ustawę o agentach zagranicznych w kremlowskim stylu, sprzeczną z wartościami demokratycznymi" - napisał w sobotę doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA Jake Sullivan.
"Jesteśmy po stronie narodu gruzińskiego" - dodał.