2015 rok był trudny dla
Kamila Durczoka
. Tygodnik
Wprost
w swoich publikacjach oskarżył szefa
Faktów TVN
o
molestowanie i mobbing dziennikarek
i innych pracownic redakcji.
Stacja, zmuszona wreszcie do reakcji, powołała specjalną komisję, która potwierdziła niektóre zarzuty, a po zakończeniu jej prac TVN rozstał się z dziennikarzem, wypłacając mu wysoką odprawę.
Kamil Durczok pozwał potem wydawcę
Wprost
i autorów tekstów o naruszenie dóbr osobistych. Domagał się publikacji przeprosin oraz aż
2 milionów złotych odszkodowania
. Dziennikarz konsekwentnie przekonuje o swojej niewinności.
W maju tego roku
warszawski sąd
oddalił powództwo Durczoka. Krótko po przegranym procesie dziennikarz skomentował sprawę na Twitterze:
Po ogłoszeniu wyroku na jednej z okładek
Wprost
z maja tego roku, Durczok pojawił się jako
"przegrany".
Postanowił skomentować to na Facebooku:
Sąd w ani jednym miejscu nie orzekł, że ludzie zatrudnieni we WPROST napisali prawdę
. Sąd oddalił MOJE powództwo. Rozumiem, że jak się szoruje po dnie, każdy sposób na podniesienie nakładu j
est dobry. Nawet podpieranie się kłamstwem i znaną twarzą
Wprost
nie chciał pozostawić tego bez odpowiedzi. W najnowszym numerze tematem okładkowym jest pisemne uzasadnienie wyroku, które otrzymali już wydawca i dziennikarze tygodnika. Uzasadnienie sporządziła orzekająca w tej sprawie sędzia
Anna Tyrluk-Krajewska.
W uzasadnieniu można zapoznać się z opisem sytuacji:
Rozmawiający siedzieli blisko siebie, w zacisznym miejscu - Kamil Durczok mówił o swojej chorobie, że idzie na badania, że lekarz coś mu wykrył, odpiął koszulę, pokazywał mu tors i powiedział, że jest coś nie tak. Wygłosił uwagę, mówiąc o koleżance, która akurat tańczyła, że chętnie by się wśliznął pomiędzy jej uda.
Odchodząc, zapytał czy pojedzie do niego do domu, i oświadczył, że nie ma majtek pod jeansami (lub że nie nosi majtek pod jeansami).
Według sądu dzie
nnikarka poznała później trzy inne osoby, które miały podobne zaproszenia pochodzące od Kamila Durczoka.
Ponadto w procesie ustalono, że Kamil Durczok wysyłał współpracownicom SMS-y o charakterze seksualnym, z propozycjami spotkań intymnych, a
"jego zachowanie miało znamiona molestowania".
Dziennikarz w jednej z książek opowiedział też, że
poddał się badaniu na wykrywaczu kłamstw
, które miało zaprzeczyć oskarżeniom tygodnika, jednak sąd uznał, że
"walor poznawczy tego badania jest niewielki"
Pytania, które postawiono w trakcie testu, nie były identyczne ze stwierdzeniami, które padały w artykule, tak więc odbiór emocjonalny tych pytań i udzielone odpowiedzi odnoszą się jedynie ogólnie do sytuacji, co może uzasadniać zaprezentowane w opinii wnioski
- napisano w uzasadnieniu.