ArtRage
to wydawnictwo, które powstało w 2019 roku. Działa przy platformie o tej samej nazwie, która oferuje pakiety e-bookowe i książki papierowe. Wydawnictwo swoje pierwsze książki przy współpracy z Książkowymi Klimatami wydało w 2019 roku. Z kolei w 2022 roku samodzielnie opublikowało już kilka tytułów.
Wśród książek, które zostały wydane przez ArtRage można wymienić m.in.
Biały głód
- Aki Ollikainena,
Ośli brzuch
- Adrei Abreu, czy
Powrót do Uluru
- Marka McKenna'ego.
Ta ostatnia pozycja to wspaniale napisana,
poruszająca książka
z wieloma zdumiewającymi i nieoczekiwanymi zwrotami akcji. Mark McKenna w
Powrocie do Uluru
opowiada o zrozumieniu i powrocie, a w sercu tego wszystkiego leży Uluru, święte miejsce, w którym zgubnie zbiegły się ścieżki.
Poniżej na zachętę zamieszczamy fragment książki Marka McKenna'ego:
"Kilka następnych miesięcy po powrocie McKinnona do Alice Springs miało się okazać pamiętnymi pod niejednym względem. W grudniu 1934 poślubił on urodzoną w Adelajdzie Doreen Taylor, u boku której spędził kolejne czterdzieści lat życia. Poznali się przez siostrę Doreen, Nance, nauczycielkę w szkole w Alice Springs. Osiemnaście miesięcy wcześniej, wkrótce po tym, jak się zakochali, McKinnon był na patrolu. Przy studni artezyjskiej Cowlers, niedaleko potoku Dashwood, około dwustu kilometrów na zachód od Alice Springs, rozbił obóz, wyciągnął dziennik patrolowy i spisał jeden z paru wierszy, jakie w życiu stworzył.
_Jestem pies chudy, pies czujny, pies dziki_
_Jestem pies prosty, pies twardy, poluję_
_O, dla mnie wciąż samotne ścieżki, te trudne, najlepsze,_
_Gdzie wicher, gwiazd lśnienie, gdzie przygodę zwietrzę_
W tym wierszu jego pożądanie do Doreen splatało się z pragnieniem, by stać się postacią legendarną w dziejach środkowej Australii. Następnego dnia znów rymował, wyrażając się jednak bardziej konwencjonalnie: "Ni wim, czemuśmy się przeszli / Ni wim, gdzieśmy poszli […] Wim jedno, żeśmy razem wracali / Autobusem po wybojach / I cały świat był zakochany – A może tylko my dwoje?". Trudno powiedzieć, co Doreen sądziła o tych miłosnych balladach jej samotnego myśliwego, o ile w ogóle kiedykolwiek je zobaczyła. Miesiąc miodowy spędzili przy Simpsons Gap, dwadzieścia jeden kilometrów na zachód od Alice Springs. McKinnon, jak to on, odnotował wymiary ich namiotu: "Doreen i ja spędziliśmy tam nasz weekend «miesiąca miodowego» pod rozbitym namiotem z pałatki, trzy na trzy i pół metra".
Pierwsze miesiące pożycia małżeńskiego McKinnona zbiegły się z dochodzeniem, które mogło położyć kres jego karierze. Dotąd, jak wszyscy policjanci w Terytorium, McKinnon występował zarówno jako funkcjonariusz policji, jak i obrońca aborygenów: "Chroniło się ich – wspominał z pewną rozterką – ale też szło się do sądu i ich oskarżało". W dysponującym skąpymi zasobami stanie związkowym za ręce państwa służyli policjanci, hodowcy bydła i misjonarze. W myśl Statusu Aborygenów (kluczowego prawa uchwalonego w 1918 roku z licznymi późniejszymi poprawkami) policja egzekwowała szereg ograniczeń narzuconych na ludność tubylczą. Nie wolno im było pić alkoholu ani posiadać broni palnej, a Aborygenkom zakazano (oficjalnie) życia w konkubinacie z białymi mężczyznami.
McKinnon przez całe miesiące w odludnych okolicach, gdzie za towarzystwo miał wyłącznie tropicieli, był praktycznie "jedynym rozjemcą" w kontaktach i sporach międzykulturowych. Dostarczał przydziały żywności, odwiedzał misje, był rachmistrzem spisowym, przejmował opiekę nad dziećmi „półkrwi” i odwoził je do instytucji takich jak osławiony Bungalow w Alice Springs czy podobnych im ośrodków w Darwin. Praktyki te przybrały na sile wkrótce po tym, jak w roku 1911 władze federalne przejęły zarządzanie Terytorium, a szczególnie intensywnie stosowano je pod kierownictwem Cecila Cooka, który w roku 1927 objął stanowiska Głównego Inspektora Medycznego i Głównego Obrońcy Aborygenów w Terytorium. McKinnon aresztował Aborygenów za drobne przestępstwa, jak też, oczywiście, za morderstwa, nawet jeśli zabijano według nakazów prawa plemiennego. Policjanci i tropiciele – biali i czarni – wykonywali te czynności od końca dziewiętnastego wieku. McKinnon nie wpuszczał też do rezerwatów Aborygenów poszukiwaczy złota i łowców dingo zwabianych rządowymi wypłatami za skóry (wielu z nich "przybywało z Australii Południowej […] samochodami i na wielbłądach"), aresztował lub karał grzywnami tych, na których natknął się podczas patroli, jeśli wdarli się na tereny oddane w wyłączny użytek "rasy szczątkowej", jak określano ich mieszkańców.
Relacje między rasami w Terytorium nadal były niełatwe. Do końca lat trzydziestych gazety w całym kraju w sensacyjnych nagłówkach opisywały los białych osadników w północnej i środkowej Australii: "Zamordowany przez czarnych", "Policja ostrzelana przez tubylców", "Odnaleziono szkielet hodowcy bydła". Za to działacze humanitarni odpierali fale białej histerii, wytykając, że strzelanie do Aborygenów było zjawiskiem pospolitym: "Postrzały tubylców: sport białych ludzi". Posługiwano się przy tym skandalicznym językiem, ale lęki i mściwość hodowców istniały naprawdę. Rząd Związku Australijskiego zaaprobował podbój interioru, zadanie to powierzył jednak garstce intruzów, misjonarzom i policji, nad którymi tubylcy górowali liczbowo, wielu twierdziło więc, że działacze humanitarni nie mają pojęcia o zagrożeniach, jakim trzeba tu stawiać czoła. Pracowali też ciężko, by ukryć skalę przemocy stosowanej przez nich dla zabezpieczenia zajmowanych w środku kontynentu ziem.
Podobnie jak właściciele osad hodowlanych także penetrujący Terytorium górnicy zakładali wykorzystywanie aborygeńskiej siły roboczej, bez której osadnictwo byłoby niemożliwe. Gazety w całym kraju niosły wieści o "iście niewolniczych warunkach w kopalniach Terytorium Północnego" i o zgonach tubylczych robotników. Urzędnicy rządowi i parlamentarzyści debatowali nad tym, czy w każdym przypadku kodeksy brytyjskie winny górować nad prawem zwyczajowym Aborygenów, niektórzy wspierali koncepcję "sądów tubylczych". Antropolodzy pragnący studiować resztki ginącej kultury wyłapywali Aborygenów i badali ich niczym kurioza, a nie istoty ludzkie. Misjonarze pracowali nad wyławianiem z dziczy zbłąkanych dusz, dzieląc kraj między siebie w religijnej odmianie imperialnego oglądu: niektórzy, jak pierwszy ksiądz katolicki zamieszkały w Alice Springs James Long, przypisywali sobie z woli boskiej zarząd nad "misją w buszu" w całym Terytorium Północnym.
Każdy opowiadający o odbytych podróżach Europejczyk – czy to hodowca, policjant, kapłan, naukowiec, czy poszukiwacz złota – szerzył tym samym wieść o podboju interioru przez białych. Jak po powrocie do Alice Springs pod koniec roku 1934 odnotował to McKinnon na końcu dziennika, "Razem: 121 dni. 3490 kilometrów. Potwierdzone, zgadza się". Przywoływanie pokonanych dystansów spinało kraj razem, oklejało go opowieściami o trudach nie do wytrzymania i morderczej walce o przetrwanie".
fot. Powrót do Uluru
fot. Powrót do Uluru
fot. Powrót do Uluru
fot. Powrót do Uluru